AAA

Trendy na rynku internetowym

Wywiad

z Tomaszem Józefackim, prezesem Online Publishers Association Europe, w latach 2008-2012 członkiem zarządu Agora SA odpowiedzialnym za segment internetu, rozmawia Marcin Dąbrowski Marcin Dąbrowski: Podstawowe pytanie, które nasuwa się w rozmowie z ekspertem od lat rozwijającym biznesy internetowe, to pytanie o nowe trendy w sieci, w szczególności postrzeganej z perspektywy użytkownika. Rewolucję, która dokonała się poprzez Web 2.0 oraz serwisy społecznościowe, mamy za sobą. Co dalej?

Tomasz Józefacki: Trendów, o których warto rozmawiać, jest co najmniej kilka. Jeden, który jest już widoczny i który bardzo szybko zdobywa popularność, można określić jako „obrazkowość”. Dotyczy on oczywiście filmów wideo, które znamy już dość dobrze za sprawą popularności YouTube i wielu innych serwisów agregujących taki kontent. Ale powstają też serwisy społecznościowe, które bazują na innego rodzaju „obrazkowości”. Przykładem może być Pinterest, który ostatnio odniósł sukces na rynku amerykańskim i rozwija się niezwykle szybko. Serwis ten opiera się z jednej strony na społecznościowych elementach 2.0, a z drugiej strony właśnie na operowaniu obrazami. Użytkownik w kręgu swoich znajomych dzieli się tylko i wyłącznie zdjęciami czy grafikami, które znalazł na odwiedzanych przez siebie witrynach i które mu się spodobały. Wokół tego tworzy się swego rodzaju chmura zainteresowań. Osoby z grupy znajomych mogą podglądać, co kogo interesuje - nie poprzez czytanie tekstu, opisów tych stron, lecz poprzez faktyczne oglądanie ich na wirtualnej tablicy należącej do osoby, którą określone treści zainteresowały. I jest to bardzo silny trend, co ciekawe wspierany i kształtowany raczej przez kobiety niż przez mężczyzn, co pokazuje, że internet staje się trochę innym medium niż do tej pory, że kobiety mają w nim coraz więcej do powiedzenia.

Kolejnym z ważnych trendów jest zapewne mobilność?

Oczywiście tak - internet w dużym stopniu „przenosi się” z biurka „do kieszeni”. Może w Polsce tego jeszcze nie widać, ale nadchodzi już era mobilnego internetu. Ameryka jest pewnym wzorcem ze świata zachodniego, który nam jest bliski. Około połowa dorosłych mieszkańców USA korzysta ze smartfonów z łączem internetowym, podczas gdy w Polsce urządzenia takie posiada zaledwie kilkanaście procent populacji, może dwadzieścia, więc przed nami jeszcze daleka droga. Ale tak czy inaczej mobilność stanowi kolejny trend, który w Polsce będzie zyskiwał na znaczeniu. I oczywiście przekłada się on w naturalny sposób na lokalność. Zawsze ważną ideą dla internetu i ludzi, którzy w nim pracują - zwłaszcza w segmentach mediowym i handlowym - było nadanie sieci także wymiaru w jak największym stopniu lokalnego, otwarcie jej dla małych, lokalnych biznesów - od sklepów, restauracji po różnego rodzaju lokalne wydawnictwa. I dzięki temu, że internet przechodzi „do kieszeni”, wreszcie staje się to możliwe. Odrywamy się od biurka i faktycznie jest on z nami, jest wszędzie. To zjawisko oczywiście niesie ze sobą olbrzymie korzyści i dla użytkowników, i dla dostawców treści oraz rozwiązań dla handlu elektronicznego.

Polski rynek internetu jest gotowy na te zmiany?

Polska jest od lat zdominowana przez duże podmioty multimedialne, których działalność opiera się na internecie. Wśród nich znajdują się Onet i Wirtualna Polska, a także Google i Allegro. Ciekawe wydaje się jednak to, co dzieje się obecnie: jeżeli porównamy pierwszą dziesiątkę serwisów w Polsce sprzed 5 czy 7 lat i dziś, to zobaczymy, że zaszły istotne zmiany. Oczywiście pewna grupa graczy się nie zmieniła, ale pojawiły się też globalne serwisy: wspomniany Google, YouTube czy Facebook. Zatem Polska sukcesywnie coraz bardziej upodabnia się do globalnego rynku.

Tabela 1. Top 10 (Real Users, RU) polskiego internetu 2005-2011.
Rok 2011 to wzrost znaczenia globalnych graczy


10.2011 10.2008 10.2005
RU 1 Grupa Google 1 Google 1 Onet.pl
2 Grupa Onet.pl 2 Onet.pl 2 Google.pl
3 Grupa Wirtualna Polska - Orange 3 Wirtualna Polska 3 Wirtualna Polska
4 YouTube.com 4 Nasza-klasa.pl 4 Interia.pl
5 Facebook.com 5 Allegro.pl 5 Allegro.pl
6 Grupa Gazeta.pl 6 Interia.pl 6 Microsoft
7 Grupa Allegro.pl 7 O2.pl 7 O2.pl
8 Grupa Interia.pl 8 Gazeta.pl 8 Gazeta.pl
9 Grupa Nk.pl 9 YouTube.com 9 Orange
10 Grupa O2.pl 10 Wikipedia.org 10 Plus GSM

Źródło: opracowanie Agora SA na podstawie Megapanel PBI/Gemius

I ten trend w połączeniu ze zjawiskami, o których wspomniałem wcześniej, zaczyna definiować polskie środowisko. Z jednej strony mamy zmiany technologiczne, które umożliwiają korzystanie z internetu w inny niż dawniej sposób, z drugiej strony użytkownicy stają się bardziej dojrzali i doświadczeni, a co za tym idzie - wymagający. Dodatkowo dziś już mamy do czynienia z pokoleniem użytkowników, które wychowało się z internetem.

Zatem na pewno pojawiają się nowe wyzwania dla wielu firm, które funkcjonują na polskim rynku. Najstarsze - Onet i Wirtualna Polska - mają ponad 15 lat i można zadać sobie pytanie, czy to są jeszcze cały czas przedsiębiorstwa, które korzystają ze wzrostu rynku, czy też już bardzo dojrzałe podmioty, które skupiają się na obronie swojej pozycji rynkowej. Ich problem polega na tym, że - jeśli wziąć pod uwagę to, ile czasu jakim stronom poświęcają uwagę użytkownicy internetu - rynek przesuwa się od ogólnotematycznych portali jak Onet, Wirtualna Polska czy też Gazeta w stronę Facebooka, Google, YouTube. Cały czas nie ma jasnej odpowiedzi, w jaki sposób „stare” podmioty zareagują, jednak wydaje się, że chyba bardziej bronią się niż próbują atakować globalnych graczy, którzy coraz lepiej funkcjonują na polskim rynku.

Wydawcy i w ogóle podmioty z bardziej „tradycyjnego pnia” - powstałe na początku konsumenckiej ery internetu, czyli pod koniec lat dziewięćdziesiątych - mają dziś wiele problemów z przekonaniem inwestorów, że ich model funkcjonowania przetrzyma napór nowych konkurentów. Nie bez powodu np. Yahoo, nadal ikona internetu, ma teraz trudności i jego wartość jest głęboko zdyskontowana przez inwestorów na rynku amerykańskim.

Myślisz, że ostatnia zmiana kierownictwa w Yahoo niewiele wniesie?

Yahoo jest o tyle ciekawym podmiotem, że w okresie prosperity, dokonało kilku ważnych inwestycji, także na arenie międzynarodowej, a zwłaszcza w Azji. Problemem firmy jest w tej chwili znalezienie sposobu na ich skapitalizowanie. Yahoo posiada np. 40 proc. udziałów w Alibabie, największym i niesłychanie szybko rosnącym serwisie e-commerce na chińskim rynku. Musi tylko zastanowić się, co z nimi zrobić. Czy utrzymać 40 proc. udziałów bez realnego wpływu na strategię, czy je sprzedać i zainwestować pieniądze w rozwój swoich produktów, czy też oddać je swoim akcjonariuszom.

Z punktu widzenia produktowego Yahoo oczywiście też ma problemy. Użytkownicy przepływają ciągle przez strony Yahoo, np. ze względu na posiadanie w tym serwisie poczty elektronicznej, ale spędzają na nich niewiele czasu - jest to ułamek tego, ile przeznaczają np. na korzystanie z Facebooka. A to czas z perspektywy reklamodawców decyduje o tym, w których serwisach powinni lokować swoje reklamowe inwestycje.

W układzie sił wiele może zmienić rosnąca popularność mobilnego internetu…

Na pewno zmienia się układ sił w kontekście tradycyjnych biznesów, ponieważ to jest kolejna rewolucja. Wyzwaniem dla wydawców było dotarcie z przekazem na biurko w formie elektronicznej - za pośrednictwem komputera - a teraz muszą dokonać kolejnego skoku: „do kieszeni”, do telefonu. I to bynajmniej nie jest to samo. Wydawałoby się, że model jest analogiczny. Tymczasem niekoniecznie tak jest, bowiem smartfon to już trochę mniejszy ekran, to także usługi lokalizacyjne i inne rozwiązania technologiczne. Użytkownik czego innego oczekuje od smartfona, a czego innego od komputera. Dawniej np. w podróży nieodzownym towarzyszem była gazeta, dziś jest nim coraz częściej urządzenie mobilne - telefon czy tablet. Z tym faktem również łączą się pewne wyzwania - np. korzystanie z poczty elektronicznej musi być w telefonie rozwiązane zupełnie inaczej niż na portalu. A dla serwisów takich jak Onet czy Wirtualna Polska to właśnie poczta jest koronnym rozwiązaniem wśród oferowanych przez nie usług. To ze względu na nią tysiące internautów decydują się codziennie wracać do danego portalu. A kiedy to wszystko jest już trochę inaczej zintegrowane w telefonie - ich przyzwyczajenia zaczynają się zmieniać.

Najciekawszy z punktu widzenia praktycznego, konsumenckiego - poza dostępem do informacji - jest jednak handel. Dzięki rozwiązaniom mobilnym jesteśmy w stanie dokonać w sklepie dużo lepszych niż kiedykolwiek wcześniej wyborów. I wiele osób to wykorzystuje - istnieją badania, które ujawniają, że dla użytkowników smartfonów sklep zaczyna spełniać rolę show-roomu, w którym oceniają oni produkt, mogą go dotknąć, zobaczyć. Samej transakcji dokonują już jednak za pośrednictwem urządzeń mobilnych na witrynach sklepów internetowych, a towar dostarczany jest do ich domów. Taki model zakupów popularny jest na pewno w Stanach Zjednoczonych, w Polsce oczywiście pojawiają się pewne bariery, wynikające ze sposobu funkcjonowania poczty czy firm kurierskich, co wiąże się między innymi z wysokimi kosztami przesyłki, ale trudności te są przejściowe, a ograniczenia będą powoli znikać. Dodatkowo coraz łatwiejsze staje się sprzężenie mobilności z systemami płatności bezgotówkowych. Rozwój tego obszaru jest w Polsce niezwykle dynamiczny, dzięki czemu tworzy się olbrzymie pole do działania i otwierają się możliwości dynamicznego wzrostu tego segmentu rynku.

Nawiązując jeszcze do wątku globalnych graczy - być może niedługo wejdzie na nasz rynek Amazon. Jak Twoim zdaniem wpłynie to na sytuację wydawców i na ich aktywność w sieci? Czy ten rynek się zmieni?

Jest to bardzo złożone równanie, z wieloma niewiadomymi. Oczywiście na Amazon należy patrzeć jak na platformę dystrybucji, która przede wszystkim dominuje na innych niż polski rynkach. Pamiętamy z przeszłości próbę wejścia eBaya na rynek polski, która nie powiodła się, bo sama marka w Polsce niekoniecznie wystarczy, żeby odnieść sukces. Wydaje mi się, że dla Amazona zaistnienie na polskim rynku będzie olbrzymim wyzwaniem. Jest to rynek dojrzały, mający własne popularne serwisy i znane marki. Olbrzymi sukces w Polsce w tej kategorii osiągnęła platforma Allegro, która świetnie prosperuje i cały czas się rozwija. Niemniej Amazon jest oczywiście bardzo ciekawą alternatywą, jest to pewnie - po Apple'u - jedna z najbardziej interesujących i atrakcyjnych firm, które w pełni wykorzystują internet do tego, żeby nie tylko dystrybuować, ale też faktycznie tworzyć pewnego rodzaju zamknięty rynek, by coraz efektywniej prowadzić e-commerce, czyli handel w internecie.

Skupiając się na rynku prasy: jeśli chodzi o wybór modelu - płatnego bądź bezpłatnego udostępniania treści eksperckich i informacyjnych w sieci - w jakim kierunku będzie podążał polski rynek?

Rynek prasy jest bardzo różnorodny i w zależności od jego segmentu mamy do czynienia z różnymi modelami. Na jednym biegunie mamy prasę popularną, masową, sprzedawaną w niskiej cenie. Przykładowo na rynku niemieckim Axel Springer odnosi sukcesy, sprzedając e-wydania „Bilda”, który jest analogicznym produktem do polskiego „Faktu”, ale trzeba pamiętać, że w Niemczech czytelnik jest zamożniejszy, a ponadto istnieje infrastruktura w postaci popularnych dziś tabletów, na które wydawca jest w stanie sprzedawać część swojego produktu. W Polsce mamy do czynienia raczej z grupą docelową o innych możliwościach finansowych, co powoduje, że model płatnej treści w przypadku tego bardzo popularnego w Polsce segmentu dużo trudniej wprowadzić.

Na drugim końcu tego spektrum znajduje się prasa specjalistyczna, która zwykle nie prezentuje ogólnych treści czy bieżących wiadomości, lecz przyjmuje rolę ekspercką, która zwykle jest trudna do powielenia czy zastąpienia. Istnieje grupa ludzi, którzy z różnych powodów - często zawodowych - chętnie zapłacą za dostęp do treści specjalistycznych, eksperckich. Wydaje mi się, że zarówno na rynku polskim, jak i za granicą ten model już od dłuższego czasu funkcjonuje i w dalszym ciągu będzie się sprawdzał.

Powstaje pytanie, co dzieje się „pośrodku”, pomiędzy tymi segmentami - z wydawcami, którzy z jednej strony starają się maksymalnie rozszerzyć grupę, do której docierają, a z drugiej strony mają jakieś zasoby eksperckie, które mogą wykorzystać. Ilu takich wydawców może równocześnie funkcjonować obok siebie? Ja mam dzisiaj taki sam dostęp do „New York Timesa” i do „Gazety Wyborczej”, bez względu na to, czy mieszkam w Warszawie, czy w Nowym Jorku. Polscy wydawcy mogą więc mieć ogromny problem, ponieważ zaczynają konkurować na poziomie globalnym. Kiedyś tak nie było, konkurencja zawsze była ograniczona czy to geograficznie - ze względu na uwarunkowania dystrybucji wydania papierowego, czy poprzez bariery językowe. W tej chwili natomiast rynek, o którym mówimy, jest globalny - a to prowadzi w kierunku jego konsolidacji, zwłaszcza w tym „środkowym” segmencie.

Rozwój internetu znacząco zmienia uwarunkowania działalności na rynku e-commerce. Jak mają się na nim odnaleźć mali przedsiębiorcy i gdzie powinny szukać nisz osoby uruchamiające start-upy? Czego powinni szukać ludzie, którzy chcą rozpocząć swoją aktywność biznesową?

Myślę, że technologia z punktu widzenia osób, które chcą rozpocząć swoją biznesową karierę, daje ogromną szansę - nigdy nie było łatwiej. Może podam taki przykład: dzięki internetowi mamy w Wielkiej Brytanii osobę, która w wieku 16 lat zdobyła swoje pierwsze finansowanie od prywatnego inwestora. Nick D'Aloisio, młody chłopak, sam stworzył aplikację mobilną Summly, która umożliwia łatwiejsze dotarcie do pewnych stron internetowych i jest dystrybuowana przez iTunes. Ten przykład pokazuje, że osoby nawet w wieku 16 lat, z pomysłem, które mają skonkretyzowane zainteresowania, które rozumieją, jak funkcjonuje ten rynek i wiedzą jak to wykorzystać, mogą bardzo wiele osiągnąć. W jego przypadku miała też znaczenie umiejętność programowania, ale zdobycie jej jest dziś dużo łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Wspomniałem, że ten młody człowiek w wieku lat 16 zdobył finansowanie, ale oczywiście nie sugeruję, że od tego trzeba zacząć. Jego przykład pokazuje, że produkt, który stworzył już w tak młodym wieku, był na tyle interesujący i dojrzały, że zdobył uznanie, że ktoś się nim zainteresował i w niego zainwestował. Dzięki temu, że narzędzia i technologia są dziś tak szeroko dostępne i łatwe do opanowania, naprawdę niewielkim kosztem, a przede wszystkim pomysłowością i kreatywnością można stworzyć interesujący projekt i zmaterializować swój pomysł.

Jak się wycenia takie przedsięwzięcia e-biznesowe w różnych stadiach rozwoju?

Modeli jest kilka. Zatrzymajmy się na wczesnej fazie rozwoju. Tu sprawa jest o tyle trudna, że nie da się zastosować finansowych modeli wyceny typowych dla transakcji sprzedaży dojrzałych firm. Wielu inwestorów szuka - i ja również bym tego szukał - połączenia trzech elementów. Przede wszystkim chodzi o umiejętność pracy zespołowej - paradoksalnie to też się wycenia. Chyba największy problem stanowi sytuacja, kiedy pomysł jest dobry i widać, że może okazać się sukcesem, ale zespół, który ma nad nim pracować, nie funkcjonuje tak, jak powinien - członkowie nie współpracują ze sobą. Pojawia się wtedy ryzyko, że za rok, dwa, trzy nie będzie nikogo, kto zajmowałby się tym produktem, pomimo że zainwestowano w niego pieniądze. Większość inwestorów analizuje, czy za kilka lat osoby, które zainicjowały dany produkt czy usługę, będą nadal chciały z pasją je rozwijać.

Drugi element to oczywiście pomysł jako taki. Inwestorzy oceniają, czy jest to tylko i wyłącznie idea, czy też jest on w stanie przerodzić się w produkt, który może zostać przetestowany przez rynek, i zastanawiają się, kiedy może to nastąpić. Trzeci element to już oczywiście sam produkt: pytanie, jak rozwija się on na rynku, kto i jak z niego korzysta i czy produkt odpowiednio się zmienia, wyprzedzając ruchy konkurencji.

Oczywiście taki sposób „wyceny” nie jest dla wszystkich. Inwestorzy, zwłaszcza większe podmioty - gdy oferuje się im tylko pomysł i zespół - bardzo często mają problem z wycenieniem go w jakikolwiek sposób, więc czekają, aż aniołowie biznesu podejmą ryzyko stworzenia prototypu, a następnie pierwszego produktu.

Duże firmy branżowe czy fundusze inwestycyjne, które szukają pomysłów, zwykle chcą, aby projekt był już w dalszym stadium rozwoju - kiedy nie jest to sama idea czy tylko prototyp, lecz istnieje już grupa użytkowników danego rozwiązania. Wykorzystane mogą zostać wówczas różnego rodzaju sposoby na zaangażowanie finansowe. Jednym, na pewno bardzo popularnym, jest nie całościowe przejęcie, ale znaczący udział w finansowaniu projektu, który czasowo się zwiększa na wcześniej ustalonych zasadach. To z jednej strony ogranicza ryzyko ponoszone przez inwestora, z drugiej strony daje możliwość zwiększenia korzyści, jakie z czasem uzyskują założyciele, a równocześnie motywuje ich do pozostania w przedsięwzięciu i zaangażowania w ciągłe rozwijanie produktu. Wycena uwzględnia np. aktualną liczbę użytkowników danego produktu. Określenie, ile jest wart użytkownik, stanowi oczywiście przedmiot negocjacji. Użytkownik usługi, która jest oparta tylko na modelu reklamowym, będzie inaczej wyceniony niż na przykład użytkownik gry komputerowej, który płaci za jej wykorzystanie, za abonament czy za wirtualne produkty.

Wiadomo, że im więcej w danym modelu dywersyfikacji czy też szans na dywersyfikację - czyli np. na połączenie reklamy z subskrypcją czy abonamentem lub np. abonamentu z możliwością dokupienia różnego rodzaju wirtualnych przedmiotów (jakiekolwiek by one nie były: od minut do wykorzystania po różnego rodzaju gadżety) - tym wyższa będzie wycena. Jeżeli np. skupiamy się tylko na modelu reklamowym, kluczowy dla wyceny będzie zawsze zasięg czy też liczba osób korzystających z serwisu w danym okresie oraz ilość spędzanego w nim czasu. Im więcej tych osób i czasu, tym wyższa będzie wycena danego produktu. Dlatego Facebook, który nie prowadzi właściwie żadnej sprzedaży e-commerce i oparty jest w dużej mierze na modelu reklamowym, ale dociera w każdym miesiącu prawdopodobnie do 600-700 milionów użytkowników na świecie, jest dziś jednym z najatrakcyjniejszych banerów reklamowych i ma wycenę w przedziale między 70 a 90 miliardów dolarów przed wejściem na giełdę.

Jak oceniasz wycenę spółek internetowych na świecie - w którym kierunku będzie ona zmierzać? Czeka nas kolejna bańka? Czy jest gdzieś granica wyceny Facebooka?

Trudno powiedzieć - wszyscy pamiętamy kilka historii baniek związanych z internetem, zwłaszcza tę pierwszą z lat 2000-2001. Ryzyko powstania kolejnej oczywiście istnieje, ale jest ono trochę inne i nieco mniejsze. W przypadku Facebooka wiąże się nie z tym, czy można na nim zarobić, ponieważ oczywiste jest, że można - według wszelkich informacji Facebook jest firmą rentowną - a więc nie mamy tu do czynienia z sytuacją bańki z początku zeszłej dekady. Ważne jest raczej pytanie, czy pojawia się wystarczająco dużo takich pomysłów, które w jakiś sposób uzasadniają inwestycję.

Trzeba mieć świadomość, że firmy, o których tu mówiliśmy, tj. Facebook czy Groupon - inny duży sukces komercyjny, podlegają bardzo specyficznej sytuacji na giełdowym rynku amerykańskim. Fundamentalnym problemem będącym konsekwencją bańki stają się wprowadzone zasady i formalne obowiązki (mające za zadanie ograniczenie właśnie ryzyka kolejnej bańki), które wymagają od firm bardzo wysokiej kapitalizacji - na samym starcie, w momencie IPO powinna ona wynosić ok. miliarda dolarów. A więc problem polega na tym, że firm, w które można zainwestować, jest niewiele i stanowią one rzadkie dobro. Niska podaż wynika często z faktu, że większość przedsięwzięć ma bardzo długi okres inkubacji, zanim ich wycena osiągnie pierwszy miliard dolarów. Dla wielu firm uzyskanie takiej kapitalizacji stanowi olbrzymi problem. Jeżeli natomiast firma nie osiąga wspomnianej kapitalizacji, to koszt wejścia na giełdę jest za sprawą wspomnianych wcześniej nowych zasad zbyt wysoki. Dlatego w Ameryce istnieje zbyt mało podmiotów, które są gotowe na wejście na giełdę, funkcjonuje natomiast dużo firm, które nie są jeszcze w stanie na nią wejść z powodów organizacyjno-prawno-merkantylnych. Bank inwestycyjny nie podejmie się roli sprzedającego, dopóki firma nie osiągnie poziomu, który zagwarantuje mu właściwy zwrot z inwestycji w ten proces.

Czy widzisz szczególne zainteresowanie inwestorów rynkiem polskim?

Tak, Polska wydaje się bardzo atrakcyjnym rynkiem, trzeba pamiętać, że jest szóstym rynkiem w Unii Europejskiej jeśli chodzi o liczbę potencjalnych konsumentów. Z drugiej strony jednak przyglądam się od wielu lat licznym polskim start-upom i wydaje mi się, że jesteśmy zdecydowanie zbyt odtwórczy, niewiele powstaje oryginalnych, ciekawych pomysłów, mamy chyba z tym problem. Dlaczego? Czy to wynika ze sposobu kształcenia młodych pokoleń? Czy zbyt mało osób studiuje na kierunkach ścisłych, czy absolwentami wyższych uczelni są osoby dobrze przygotowane do tego, żeby odnaleźć się w roli przedsiębiorcy? Wydaje mi się, że są to naczynia połączone.

Nie sztuką jest skopiować rozwiązanie, które odniosło sukces za granicą i może przyjąć się również w Polsce. Tylko trzeba mieć świadomość, że Polska nie jest wielkim rynkiem. A naprawdę duże pieniądze i olbrzymie sukcesy przychodzą wtedy, gdy zdobędzie się wsparcie inwestora, który jest w stanie uwierzyć w produkt i wesprzeć jego rozwój na arenie globalnej.

Zatem szukamy oryginalnych pomysłów na projekty, które mają szansę zaistnieć nie tylko w Polsce?

Tak, aczkolwiek jest to złożony problem. Z jednej strony oczywiście mamy wielu Polaków, którzy wykonują świetną pracę dla firm globalnych, będąc inżynierami w Polsce. Nie oznacza to jednak, że mają świetne pomysły - jedynie doskonale je wdrażają. W Gdańsku czy w Szczecinie działa wiele firm, które specjalizują się w projektach dla Skandynawii, we Wrocławiu - dla Niemiec, jest wielu inżynierów, którzy przygotowują różnego rodzaju ciekawe projekty dla podmiotów zagranicznych, zwykle jako podwykonawcy, co niekoniecznie przekłada się na to, że we wspomnianych miastach pojawiają się oryginalne przedsięwzięcia wykorzystujące tę myśl. Rodzi się zatem pytanie, dlaczego tak jest. Wielu scoutów przyjeżdża do Polski, ponieważ widzą, że ich klienci i partnerzy współpracują z inżynierami z Polski.

Z drugiej strony - polscy przedsiębiorcy, którzy podejmują decyzję, żeby skopiować coś z rynku zagranicznego i przenieść na polski, zderzają się z istotnym problemem, jeżeli im się uda: bardzo często mają już wtedy globalnego konkurenta, nierzadko właśnie tego, którego skopiowali, i pojawia się oczywiste pytanie, co robić dalej, aby w tej sytuacji rosnąć i rozwijać się.

Wiele polskich firm próbowało wykorzystać strategię międzynarodową i to się nie powiodło. Można tu podać przykłady Grona - szalenie popularnego serwisu społecznościowego, który próbował swoich sił między innymi w Hiszpanii - czy Allegro, które w Polsce do dziś funkcjonuje doskonale, ale nigdy nie odniosło równie spektakularnego sukcesu poza nią, choć do dziś działają siostrzane serwisy w krajach Europy Centralnej. Były to zwykle trafione przedsięwzięcia jeśli chodzi o rynek polski, ale niekoniecznie równie atrakcyjne na rynkach zagranicznych.

Jeżeli chcemy się dalej rozwijać i znaleźć inwestora, musimy mieć świadomość, że inwestor, zwłaszcza ten zagraniczny, postawi właśnie takie pytania: jaki jest potencjał przedsięwzięcia, czy można z tego umownego miliona zrobić np. miliard? Na rynku polskim pewnie nie.

Czy z perspektywy pracodawcy można dostrzec, że absolwentom polskich uczelni brakuje pewnych kompetencji?

Myślę, że największy problem, który od lat obserwuję, zatrudniając młodych ludzi, stanowi praca zespołowa, umiejętność ważna zwłaszcza w przypadku nowych przedsięwzięć. W zakresie merytorycznego przygotowania do pracy czy intelektualnej gotowości do uczenia się nowych rzeczy Polska absolutnie nie różni się od innych krajów. Ale kiedy mamy do czynienia z dynamicznymi zmianami, gdy trudno mówić o stabilizacji, jeżeli chodzi o codzienne zadania, co jest charakterystyczne dla świata nowych technologii i mediów, bardzo ważne stają się umiejętności współpracy. W Polsce absolwenci rzadko są przygotowani do funkcjonowania w takim środowisku. Zbyt często pojawia się nieumiejętność odnalezienia się w roli partnera, który uczestniczy w ciągłym kreatywnym procesie dyskusji i pracy. Jeżeli grupa osób szuka pewnego rozwiązania, oczywiście pojawi się krytyka niektórych pomysłów. W Polsce wiele osób nie potrafi sobie z tym poradzić. Bardzo często biorą uwagi do siebie i nie patrzą na proces tworzenia czy pracy z perspektywy wspólnego przedsięwzięcia, tylko raczej indywidualnej.

Mamy więc kłopot z kompetencjami społecznymi?

Do pewnego stopnia tak. Powstaje pytanie, w jaki sposób przygotowujemy młode osoby do wyzwań, które przynoszą różnego rodzaju innowacyjne przedsięwzięcia. Są to wyzwania wynikające z bardzo dynamicznego środowiska pracy, a nieumiejętność natychmiastowego sprostania im wiąże się ze stratą czasu. A czas - mówiąc kolokwialnie - to pieniądz. Innymi słowy - jeżeli czegoś nie zrobimy dziś, zapewne konkurencja zrobi to za nas i jutro będzie nam trudniej działać. Jeśli dziś w zespole pojawi się konflikt, to pod koniec dnia możemy stracić część rynku i pierwszeństwo, które dzięki pomysłowi udało nam się zdobyć. To jest bardzo poważne ryzyko, z którym wiąże się istotne pytanie: jak dobrać grupę osób, które będą w stanie bardzo dobrze współpracować i narzucić sobie pewnego rodzaju presję, które mają ambicje oraz lubią osiągać wspólne cele, stanowiące dla nich nadrzędną wartość w stosunku do indywidualnych celów i wyobrażeń na temat własnej roli w przedsięwzięciu.

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć nam, aby w Polsce uruchamiano coraz więcej przebojowych i mających globalny potencjał przedsięwzięć internetowych, prowadzonych przez zgrane zespoły, których pracą zainteresują się duże firmy inwestycyjne. Bardzo dziękuję za rozmowę.