E-mentor nr 3 (25) / 2008
Spis treści artykułu
- Wprowadzenie
- Bawiąc się w Ezopa
- Okładanie się argumentami nie ma sensu - już na to za późno
- Silne uczelnie państwowe czy masa średniaków? Świat nam uciekł!
- Krytycy uczelni państwowych nie są wrogami nauki. To jej obrońcy!
- Klient w edukacyjnej fabryce czy uczeń u boku mistrza?
- Obaw ciąg dalszy - różne podejścia do studiów i studiowania
- Obawy o jakość kształcenia, o byt zasłużonych uczelni, o upadek etosu akademickiego... nie wytrzymują wobec wartości - równych szans życiowych młodzieży
- Dobra matka kocha wszystkie dzieci, a brzydkie bardziej
- Chroń nas Panie przed spontaniczną reformą bez pieniędzy
- Bon... Ostrożnie, aby znowu nie okazało się, że najlepiej sprawdził się tylko w Pewexie
- Pilot reformy bonowej od zaraz!
Informacje o autorach
Przypisy
1 R. Walenciak, Czy musimy płacić za studia? Kontrowersyjna strategia rozwoju edukacji na lata 2007-2013, „Przegląd”2005, nr 32.
2 Ibidem.
3 J. Góra, Rząd dyskryminuje studentów szkół prywatnych, „Gazeta Prawna” 2007, nr 212.
4 Albo jest gwiazdą mediów (tudzież „misiem z okienka”) i / lub ulubionym komentatorem kilku stacji radiowych i telewizyjnych.
5 Niestety, doba ma tylko 24 godziny.
6 I to zarówno prywatne, jak i publiczne.
7 Czy też bardziej po polsku - Józefa z bagien.
8 Tudzież outsoursuje - może nie brzmi najlepiej, ale taki zwrot w ekonomii także funkcjonuje.
9 Pytanie brzmi, czy każda z nich ma określone predyspozycje i wiedzę, aby zdobyć dany tytuł naukowy?
10 I. Rakowska-Boroń, Studia dzienne mogą być odpłatne, „Gazeta Prawna” 2008, nr 18.
Bon oświatowy - finansowa sztuczka czy początek nowego rozdania w uczelniach
Grzegorz Myśliwiec, Paweł Garczyński
Wprowadzenie
WprowadzenieMamy powszechną bezpłatną służbę zdrowia i dobrze nam tak. Czeka nas powszechna płatno-bezpłatna edukacja wyższa. Zmiany finansowania szkolnictwa wyższego nadciągają i mogą wiele zmienić w atmosferze katedr, instytutów i zakładów naukowych. Co z tego wyjdzie? Jak zwykle - pożyjemy, zobaczymy.
Bawiąc się w Ezopa
Jest taka anegdota,
która w sposób dobitny i brutalny obrazuje podstawowy cel gry prowadzonej
chyba od zawsze między oferującym dane dobro lub usługę a klientem.
Do ekskluzywnego butiku wchodzi kobieta. Już od drzwi wita ją młody
sprzedawca:
- Witamy
Panią bardzo serdecznie w naszym sklepie. U nas może Pani zakupić
praktycznie wszystko. Od najmodniejszej torebki, do cudownej apaszki,
na wspaniałym żakiecie kończąc. Wszystko ekskluzywne. Posiadamy
najnowsze kolekcje czołowych światowych kreatorów mody...
- Ale ja
nie mam pieniędzy...
- Hmmmm...(zapadło
niezręczne milczenie)
-
Czy honorujecie Państwo płatności kartą Visa Platinium?
-
Witamy Panią bardzo serdecznie w naszym sklepie. U nas może Pani...
Stwierdzenie,
że współczesny świat opiera się na sprzedaży, można potraktować
jak mantrę. Nie będzie ono zbyt odkrywcze. Przedmiotem sprzedaży
w dzisiejszych czasach będzie zaś praktycznie wszystko, za co nabywca
jest skłonny zapłacić. Począwszy od dóbr sensu stricto
materialnych aż po np. wiedzę i informacje o określonej jakości,
które charakteru materialnego nie mają. Czy dobre wykształcenie można
sprzedać albo kupić? Czy też raczej - jak pewne kwestie definiuje
ekonomia - określone dobra lub usługi powinny mieć charakter publiczny,
czyli być pewnego rodzaju źródłem, z którego zaczerpnąć może
każdy? Zarówno ten naprawdę spragniony i potrzebujący, jak i nie.
Okładanie się argumentami nie ma sensu - już na to za późno
Prawie 90 proc. Polaków uważa, że studia wyższe powinny być bezpłatne, aby dostęp do nich miał każdy zdolny młody człowiek. Bezpłatne studia uważamy za cywilizacyjny standard1, a rzeczywistość niestety "skrzeczy". Za studia płacą ubożsi - ci, którzy mieszkają „daleko od szosy”, którzy nie mają inteligenta w domu. Wizytówką liberałów w zakresie edukacji były kredyty studenckie - idea, którą w czasach koalicji (to naprawdę nie jest sprawa polityczna) niektórzy uznali za panaceum na akademickie dylematy, a która wypaliła zaledwie płomyczkiem. Jak informują rektorzy, kredytami zainteresowanych jest 6-8 proc. studentów, bo obawiają się, że nie będzie ich stać na spłacanie2. Kredyty nie są dla biednych - już zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Na wytłumaczenia pomysłodawców kredytów studenckich trzeba uczciwie przypomnieć, że budżet państwa w tamtym czasie nie pozwalał na wiele. Był to krok w dobrą stronę, bo jednak jakaś część młodzieży z tego skorzystała.
Silne uczelnie państwowe czy masa średniaków? Świat nam uciekł!
Jest to w istocie spór między tradycjonalistami a liberałami. Nie ma co się oszukiwać
- prywatne uczelnie zagospodarowały drugą i trzecią ligę - tak
być musiało. Warto zwrócić uwagę, że kilkanaście uczelni prywatnych
goni państwową czołówkę i zdecydowanie weszło do pierwszej ligi.
Jeszcze im daleko do UJ, UW, czy SGH, ale czynią zawrotne postępy.
Nawet najlepsze
szkoły prywatne nie otrzymują dofinansowania do studiów dziennych3.
Na to nie ma żadnego wytłumaczenia!
Podejście
tradycyjne postuluje rozwój filii wielkich uczelni państwowych, lokowanych
w mniejszych miejscowościach. Jeżeli trzymają one wysoki poziom,
to trudno żeby w filiach realizowały gorsze programy, gorszymi metodami
i gorszą kadrą. Zalety filii są liczne i niepodważalne, znajdzie
się też parę wad, np. „przelotny” dostęp do kadry naukowej,
która pojawia się, edukuje i znika. Uczelnia pełni w środowisku
różne role kulturotwórcze i wielkomiejskie, a one wymagają integracji
ze środowiskiem lokalnym.
Krytycy uczelni państwowych nie są wrogami nauki. To jej obrońcy!
Uczelnie prywatne też mają czym ugodzić w uczelnie państwowe. Jeśli studenta potraktujemy jako klienta, to interesujący może być poniższy tok rozumowania, który egzystuje w świadomości wielu osób. Jeśli wykładowca zasiada np. w 2-3 radach nadzorczych4 i jeszcze gdzieś doradza, szkoli elitę menedżerską, a na wykładach studenci widują najczęściej jego asystentów5, to jak właściwie ten klient, czyli student, jest traktowany? Najczęściej w odniesieniu do państwowych uczelni używa się ostatnio określenia „skostniały” - to określenie najłagodniejsze. Poza tym - teoretycznie - uczelnie6 prywatne i publiczne konkurują między sobą o studentów. Jak wobec tego traktować pracę wybitnego wykładowcy czy naukowca jednocześnie na dwóch różnych uczelniach?
Klient w edukacyjnej fabryce czy uczeń u boku mistrza?
Bon oświatowy... Lęki są tu potworne i uzasadnione. Oczyma wyobraźni staramy się np. umieścić takiego Leszka Góreckiego z serialu Daleko od szosy w określonych, płatnych realiach edukacyjnych oraz gospodarczych, czy też wywróżyć Jankowi Muzykantowi błyskotliwą karierę w szkole muzycznej z wysokim czesnym. Jaka byłaby szansa, że ktoś dostrzeże go grającego np. na grzebieniu Jożina z bażin7, a już następnego dnia wsadzi mu do rąk Stradivariusa i osobiście będzie szlifował ten diament? Ot tak, nawet za darmo czy przy niewielkim wsparciu budżetu, dla dobra ogólnego i dla idei? Wiele osób twierdzi, że w biznesie nie ma miejsca dla Judymów. A co stanie się, jeśli biznes całkowicie przeniknie do edukacji?
Obaw ciąg dalszy - różne podejścia do studiów i studiowania
Student -
typ „uczciwy kujon”, który chce rzeczywiście się
czegoś nauczyć. Porównywalny do kwiatu paproci albo jednorożca,
a więc dość rzadki. Przyjmijmy, że tacy jeszcze są. Będzie wybierał
albo najlepszą uczelnię państwową, albo prywatną (pod warunkiem,
że będzie miał pieniądze). Inaczej nie ma to sensu. Przy takich
studentach rzeczywiście odpadną najgorsze uczelnie, zarówno prywatne,
jak i państwowe, ponieważ będą pustostanami. Taki student nie kombinuje,
nie zleca na zewnątrz8 pisania prac, w tym magisterskich.
Chce osiągnąć coś własnymi siłami.
Różne podejścia
do kwestii studiowania wystawiają na próbę definicję pojęcia „najlepsza
uczelnia”. Bowiem jedni docenią wysoki poziom i wymagającą Alma
Mater, po której dana osoba powie, że naprawdę czegoś się nauczyła.
Inni - no cóż. Inni chcieli np. iść do pracy na pełny etat już
na pierwszym roku, czy też nie mieli dość siły, predyspozycji i
wiedzy, aby wybrać tę opisaną powyżej. Także definicja i charakterystyka
słowa „najlepszy” może mieć charakter indywidualny.
Typ drugi,
niesłusznie deprecjonowany, to student „płacę i żądam”
(W związku z tym spróbujcie mnie
oblać!). W dodatku powiewa nam przed nosem bonem edukacyjnym wartym
500 zł miesięcznie. To dopiero nadchodzi - jak absolwenci reaktywowanych
gimnazjów. Nie wiadomo, kogo bardziej się bać? Nie idą oni jak burza
przez świat nauki, ale drepczą równym krokiem schodami uczelni prywatnych.
Nawet jeśli, w ich mniemaniu, książka Mikołaja Ostrowskiego pt.
Jak hartowała się stal jest wybitnym dziełem traktującym o przemyśle
ciężkim - co z tego? Ta część młodzieży składa w nasze ręce
swoje ambicje i marzenia, mamy obowiązek dać jej wszystko, co tylko
możliwe.
Obawy o jakość kształcenia, o byt zasłużonych uczelni, o upadek etosu akademickiego... nie wytrzymują wobec wartości - równych szans życiowych młodzieży
Argumenty sceptyków „bonu edukacyjnego” są słuszne, ale niestety z niższej półki. Są inne środki egzekwujące standardy edukacyjne, np. audyt i certyfikacja szkół wyższych - prowadzone poważnie spełnią ważną rolę kotwicy naukowej. Idzie niż demograficzny i należy oczekiwać potężnego lobbowania, ponieważ w Polsce studiuje blisko 2 mln osób9. Biznes jest duży - pokusa także. Polityka uczelni jest prosta - w myśl aforyzmu Janusza Rewińskiego z filmu Kiler-ów 2-óch - o treści: [...] bo nie urywa się kurze złotych jaj.
Dobra matka kocha wszystkie dzieci, a brzydkie bardziej
Bon powinien być dla tych brzydszych dzieci, dla panien bez posagu - o przepraszam - miało nie być o polityce. Dla wsi, dla prowincji marzącej o Szansie na sukces, o Idolu, o Jaka to melodia, czy Jak oni śpiewają. Szanujmy te marzenia - to nasz wielki powszechny kapitał. Piękny Kopciuszek i tak w końcu zostanie zauważony i da sobie radę, bo ma naturalną przewagę intelektualną, motywacyjną, czy też materialną.
Chroń nas Panie przed spontaniczną reformą bez pieniędzy
Minister rozważa wprowadzenie mieszanego systemu odpłatności za studia, jak zalecają eksperci OECD. Polegałby on na tym, że większa część czesnego byłaby pokrywana z wyższych dotacji budżetowych i pieniędzy unijnych, a pozostała część z kieszeni studenta10. Już mieliśmy „4 w 1”, czyli gwałtowne reformy w kluczowych sferach życia społeczeństwa. W ekstazie reformatorskiej oświaty zgubiły się gdzieś szkoły zawodowe - trwają intensywne poszukiwania. Szczęśliwemu znalazcy...
Bon... Ostrożnie, aby znowu nie okazało się, że najlepiej sprawdził się tylko w Pewexie
Eksperci w większości opowiadają się za wprowadzeniem bonu edukacyjnego gwarantującego, że pieniądze trafią do najlepszych uczelni, a studentom da się możliwość wyboru bezpłatnych studiów, zarówno w szkołach publicznych, jak i prywatnych. Służba zdrowia boi się bonu zdrowotnego, bo to pigułka o nieokreślonych skutkach ubocznych. Zamiast niego mówi się eufemistycznie o podążaniu pieniądza za pacjentem. Tyle, że pacjent pędzi Ferrari, a pieniądze jadą dyliżansem, na który czekają liczni rabusie.
Pilot reformy bonowej od zaraz!
Każda reforma wymaga rezerw, przygotowań, eksperymentów - to prawda obca naszym reformatorom. Jeśli decydentom brak odwagi, to na początek "puśćmy" nowym systemem jedno mniejsze województwo albo jeden typ szkolnictwa wyższego. Jeśli coś się nie uda, "porwie", to zawsze można załatać jedną część garderoby - gorzej z całym surdutem. Wszystkie uczelnie stają się płatne, każdy młody człowiek dostaje bon edukacyjny - pewnie wirtualny. Koszt kształcenia w przykładowej uczelni wyniesie 450 zł, a w innej 550 złotych. Jeśli przeszacujemy bon, np. 500 zł okaże się za dużą kwotą, to nie szkodzi - student zachowuje nadwyżkę na dalsze kształcenie. Ten, który wybrał wariant droższy, dopłaci z własnej kieszeni. Bon specjalny dla przyszłych inżynierów najpotrzebniejszych specjalności to ten sam typ myślenia o szkolnictwie wyższym - pragmatyczny i uczciwy. Bon odpowiadający średniej kwocie czesnego jest sprawiedliwy. Może nie jest to Visa Platinium, ale na pewno daje szansę.