Uwagi do wstępnego projektu nowelizacji "Prawa o szkolnictwie wyższym" z 17 września 2007 r.

Marek Rocki



Na wstępie warto odnotować, że o konieczności nowelizacji ustawy obowiązującej od jesieni 2005 roku mówiło się praktycznie od momentu jej uchwalenia. Wskazywano na jej zbytnią szczegółowość, na niespójności czy wręcz błędy w zaproponowanych rozwiązaniach (przykładowo: stypendium za wyniki w nauce musi być przyznawane na podstawie ocen uzyskanych w danym roku studiów, choć w wielu uczelniach stosuje się rozliczenia semestralne).

Do idei nowelizacji skłaniał się już od dawna obecny minister. Zaproponowana w ostatnich tygodniach nowelizacja naprawia wiele drobnych błędów i wprowadza kilka istotnych zmian. Jednak generalnie projekt nie rozwiązuje istniejących problemów, a w pewnym stopniu nawet je potęguje. Co więcej, propozycja - jeśli czytać tekst jednolity - robi wrażenie dokumentu pisanego pośpiesznie, gdyż zawiera co najmniej kilka niespójności. Przykładowo: w jednym miejscu mówi się, że minister określi skalę ocen, a w innym definiuje się uprawnienia studenta, który ma średnią powyżej 4.8, tak jak gdyby skala ocen już była domyślnie ustalona. Kolejny przykład to zdefiniowanie studiów (w tak zwanym słowniczku, czyli w art. 2 Ustawy) jako: jednolitych magisterskich, studiów pierwszego stopnia, studiów drugiego stopnia, a jednocześnie wprowadzenie w innym miejscu (całkiem nowy art. 11a o porozumieniu akredytacyjnym) uzupełniających studiów licencjackich. Następna niespójność: w "słowniczku" kierunek studiów to wyodrębniony obszar kształcenia, ale w art. 85 ust. 2 wskazuje się na pewne uprawnienia uczelni w przypadku, gdy zatrudnia ona osoby posiadające stopień naukowy doktora w zakresie specjalności wchodzącej w skład danego kierunku studiów, a przecież stopnie naukowe nadawane są w ramach dziedzin nauki i zawartych w nich dyscyplin naukowych, a nie w ramach kierunków studiów. Szkoda, że nie zdefiniowano przy tym jednoznacznie, czym są i jak są tworzone dziedziny i dyscypliny nauk.

Uderzenie w autonomię

Projekt pogłębia szczegółowość regulacji, co w sposób oczywisty ogranicza autonomię uczelni. Jednak za najdalej idące - w tym zakresie - uznać można zapisy proponowane w nowym art. 6a. Dają one możliwość tworzenia (kreowania) kierunków studiów innych niż określone przez ministra oraz nie nakazują uzyskiwania zgody ministra na prowadzenie makrokierunków, studiów międzykierunkowych i studiów podyplomowych tylko uczelniom zatrudniającym co najmniej 100 profesorów tytularnych i posiadającym uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego w dziesięciu różnych dziedzinach nauki. Oznacza to, że autonomię utracą liczne uczelnie wcześniej ją posiadające (np. SGH). Warto zauważyć, że art. 6a sankcjonuje funkcjonujące w języku obiegowym pojęcie: "profesor tytularny".
Z ograniczeniem autonomii wiąże się także zmiana proponowana w art. 49 ust. 1 pkt 1. dotyczącym kompetencji PKA. Zgodnie z nim PKA (złożona przecież z przedstawicieli istniejących uczelni) ma oceniać "celowość" powołania nowej uczelni. Interesujące, że autorzy projektu rozwiązanie to wiążą z ograniczeniem nadmiernej komercyjności, a przecież oznacza to po prostu ingerencję w rynek edukacyjny.
Kolejna istotna zmiana ograniczająca autonomię uczelni dotyczy rekrutacji. Zgodnie z projektem (art. 169 ust. 1), jedynym kryterium rekrutacji ma być wynik z całej matury, a nie wybrane przez uczelnię przedmioty. Kolejne kłopoty z rekrutacją, prowadzące do obniżenia jakości studentów, wynikają z art. 169 ust. 2., zgodnie z którym laureat dowolnej olimpiady ma być przyjmowany na każde studia. Następny ustęp tegoż artykułu wyklucza istniejącą obecnie możliwość podjęcia studiów II stopnia przez kogoś, kto ma magisterium uzyskane w toku studiów "jednolitych".

Obniżenie jakości

Wspomniałem już o propozycjach obniżających jakość studentów przyjmowanych na I rok z powodu braku możliwości wyselekcjonowania najlepszych kandydatów. Kolejnym sygnałem dążenia do obniżenia rangi studiów jest wpisanie w art. 9, w przepisach dotyczących ramowych treści kształcenia, słowa "zawodowe". Dotychczasowe przepisy mówiły bowiem o "kwalifikacjach" absolwentów, a zgodnie z nowelizacją ma być mowa o "kwalifikacjach zawodowych". Co więcej, zgodnie z nowelizacją, praktyki mają być elementem obowiązkowym dla każdego kierunku studiów. Może to oznaczać dla uczelni wymuszoną rezygnację ze studiów typu akademickiego na rzecz studiów zawodowych.
Z dbałością o jakość studiów mało ma wspólnego art. 11a, w którym pojawia się stwierdzenie, że wiedza i umiejętności mierzone są liczbą semestrów (ten błąd ma swe konsekwencje w dalszej części Ustawy). Swoją drogą, nie jest zrozumiałe, dlaczego w art.195 studia I i II stopnia są definiowane poprzez liczbę semestrów (powinno być raczej poprzez punkty ECTS), a studia doktoranckie przez liczbę godzin.
Pod hasłem eliminacja zjawisk patologicznych w nowelizacji wprowadzona jest zmiana wieku, w jakim profesor przestaje być liczony do minimum kadrowego: z 70 na 75 lat. Nie bardzo wiadomo, jak ma to zapobiegać patologiom.
Z treści art. 167 może z kolei wynikać obniżenie statusu doktoratu, ponieważ wiąże uzyskanie doktoratu z ukończeniem studiów doktoranckich. Co więcej, pod hasłem dowartościowanie doktoratu likwiduje się świadectwo ukończenia studiów doktoranckich z uzasadnieniem, że nie daje ono żadnych uprawnień. Wobec tego podobnie trzeba zlikwidować dyplom magistra, gdyż on też nie daje żadnych uprawnień. Kolejny raz pojawia się w tej propozycji myśl, że doktorat to jedynie wyższy stopień wykształcenia. Pod hasłem dowartościowanie habilitacji proponuje się de facto obniżenie wartości profesury, gdyż tytuł profesora ma być nadawany osobie posiadającej habilitację i dorobek dydaktyczny (nie ma mowy o dorobku naukowym w wymiarze szerszym niż konieczny do uzyskania habilitacji).

Zmiany w nazwach uczelni

Proponowane są aż trzy warianty artykułu dotyczącego nazw uczelni. W pierwszym autorzy nowelizacji próbują zmienić istniejący - od niedawna - stan rzeczy, wprowadzając wymaganie posiadania przez uczelnię, która chce nosić nazwę "uniwersytetu przymiotnikowego" sześciu różnych (obecnie: po prostu sześciu, a więc w domyśle także identycznych) uprawnień do nadawania stopnia doktora. Wbrew temu co napisano w uzasadnieniu, odbiera to nazwy "przymiotnikowe" kilku uczelniom, które wywalczyły je sobie w Parlamencie. Na przykład Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie na mocy wariantu pierwszego straci prawo do miana "uniwersytetu z przymiotnikiem".
Trzeci z trzech proponowanych wariantów tego artykułu zakłada zresztą likwidację możliwości używania nazwy uniwersytet z przymiotnikiem.
Autorzy nowelizacji utrzymują błędną metodę definiowania uprawnień dotyczących stosowania nazw uczelni. W mojej opinii, zamiast definiować nazwy poprzez liczbę uprawnień do nadawania stopnia doktora, lepiej jest określać je poprzez udział w liczbie istniejących w danej dziedzinie dyscyplin. Jeśli, przykładowo, uczelnia (jej jednostki) ma prawo do nadawania stopnia doktora w 50% (może 60%, może 75%) dyscyplin w danej dziedzinie nauk, to może nosić nazwę uniwersytetu "przymiotnikowego", gdzie przymiotnik nawiązuje do tejże dziedziny.
Interesujący jest też wariant drugi art. 3, proponujący, by uczelnia zatrudniająca co najmniej 100 tytularnych profesorów mogła nosić nazwę "uniwersytet" niezależnie od liczby posiadanych uprawnień do nadawania doktoratu. Warto dodać, że w omawianym artykule brak stwierdzenia, jaką nazwę mają mieć uczelnie inne niż w nim wymienione.

Czy propozycja ma jakieś zalety?

Za najistotniejszą korzystną zmianę uznać należy przywrócenie dotacji na studentów niestacjonarnych (art. 94). Jej odebranie nie zostało sensownie uargumentowane, a wpłynęło niekorzystnie zarówno na wysokość czesnego płaconego przez studentów uczelni państwowych, jak i na przychody tych uczelni. Drobną, ale przyjemną zmianą jest to, że nowelizacja wprowadza możliwość, by SGH nosiła dotychczasową nazwę i nie musiała jej zmieniać na Akademia Ekonomiczna w Warszawie.

Informacje o autorze

zobacz podgląd
MAREK ROCKI

Autor jest absolwentem SGPiS, gdzie w 1981 r. uzyskał stopień doktora nauk ekonomicznych, a w 1988 r. - stopień doktora habilitowanego. Był w SGH w kolejnych kadencjach prorektorem do spraw dydaktyczno-wychowawczych, dziekanem Studium Podstawowego, prorektorem do spraw zarządzania, dziekanem Studium Dyplomowego. W latach 1999-2005 pełnił funkcję rektora Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

Jego zainteresowania naukowe i związany z nimi dorobek, obejmują zagadnienia związane z modelami ekonometrycznymi i ich efektywnością. Zajmuje się również problematyką jakości kształcenia w szkołach średnich i wyższych, jak i zagadnieniami zarządzania w szkolnictwie wyższym.


Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy do tego artykułu.

dodaj komentarz dodaj komentarz