Procedury a wartości akademickie
- środowiskowa dyskusja

Treść panelu dyskusyjnego pt. „Czy procedury działania instytucji akademickich sprzyjają wartościom etosu akademickiego?”, zorganizowanego podczas konferencji „Wartości i procedury w pracy akademickiej”.

W dniu 11 marca 2008 roku w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie odbyła się konferencja pt. Wartości i procedury w pracy akademickiej, pod patronatem Państwowej Komisji Akredytacyjnej oraz Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Konferencja była okazją do prezentacji wyników i podsumowania grantu KBN pt. Wartości akademickie a jakość kształcenia i badań naukowych. Relacje pomiędzy aksjologicznym i proceduralnym podejściem do pracy akademickiej, który realizował od 2005 roku międzyuczelniany zespół, pod przewodnictwem prof. Ewy Chmieleckiej1.

W konferencji wzięli udział reprezentanci władz i pracownicy akademiccy, jak również przedstawiciele organizacji społecznych i rządowych. Konferencja podzielona została na trzy sesje, z których dwie pierwsze, tj. Etos akademicki oraz Regulatory pracy akademickiej: wartości a procedury zapewniania jakości, koncentrowały się na wystąpieniach omawiających poszczególne aspekty zrealizowanego badania oraz na dyskusjach wokół jego wyników. Część trzecia w całości poświęcona została debacie zatytułowanej: Czy procedury działania instytucji akademickich sprzyjają wartościom etosu akademickiego? W panelu wzięli udział: moderator - prof. Janina Jóźwiak (przewodnicząca Rady Fundacji na rzecz Nauki Polskiej), prof. Anna Zielińska-Głębocka (Państwowa Komisja Akredytacyjna, posłanka na Sejm RP), prof. Jerzy Woźnicki (prezes Fundacji Rektorów Polskich) i prof. Stanisław Chwirot (przewodniczący Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej w latach 1996-2006). W drugiej części debaty do panelistów dołączyli uczestnicy konferencji.

Obszerne fragmenty panelu dyskusyjnego publikujemy na łamach „e-mentora”.

prof. Janina Jóźwiak - Tytuł panelu, tj. Czy procedury działania instytucji akademickich sprzyjają wartościom etosu akademickiego? jest dla mnie osobiście nieco prowokacyjny. W pytaniu tym tkwi założenie, że istnieje jakieś napięcie czy konflikt pomiędzy pojęciem etosu akademickiego a procedurami. Chociaż wydawałoby się, że procedury, które stanowią coś w rodzaju kodyfikacji reguł postępowania, powinny etos akademicki wspierać i budować. Być może jednak przestały przywiązywać wagę do wartości etosu. Jeśli jakiś konflikt rzeczywiście istnieje, to jakie są jego przyczyny? Czy źródła tego napięcia są identyfikowalne?

prof. Anna Zielińska-Głębocka - Chciałabym podzielić się swoimi doświadczeniami z - już prawie - siedmioletniej działalności w Państwowej Komisji Akredytacyjnej, gdzie niejednokrotnie zastanawialiśmy się nad tym, czy pracować jeszcze intensywniej nad procedurami oceniania jakości. Mieliśmy już wówczas przepisy prawne - Prawo o szkolnictwie wyższym oraz stosowne rozporządzenia, które szczegółowo określały nazwy kierunków, standardy nauczania, warunki, jakie musi spełniać uczelnia, aby prowadzić dany kierunek. Zrodziło się jednak pytanie: czy to jest dla nas wystarczające i czy nie powinniśmy pracować nad własnymi procedurami. Po doświadczeniach z pierwszej kadencji doszliśmy do wniosku, że warto zajmować się procedurami. Były one ukierunkowane oczywiście na jakość kształcenia, jednakże rodziły wątpliwość, jak tę jakość definiować i badać oraz - co najważniejsze - jak podnieść kompleksowo jakość produktu kształcenia. Przyjęliśmy, że oceniać będziemy cały, szeroko rozumiany proces kształcenia, czyli: jak przekazywana jest wiedza, jaką wiedzę i w jaki sposób studenci otrzymują oraz jakie wynoszą z uczelni umiejętności i postawy (czyli także to, co jest przedmiotem naszej debaty - wartości i etos - również w odniesieniu do studenta).

Dosyć szczegółowo próbowaliśmy to wszystko opisać i chcę powiedzieć, że dostrzegam pozytywny skutek naszej ciężkiej pracy w PKA nad procedurami. Otóż w bardzo wielu uczelniach, które, powiedziałabym, niekoniecznie są uczelniami wiodącymi, etos akademicki zdecydowanie się podniósł. Okazało się, że nasza działalność, czyli pomoc proceduralna, tłumaczenie, na czym polega jakość oraz na czym polegają wewnętrzne systemy oceny jakości mają sens i że to wszystko pomaga utrzymać przynajmniej minimalny poziom jakości kształcenia.

prof. Jerzy Woźnicki - Profesor Anna Zielińska-Głębocka zaczęła w ramach wątku bardziej utylitarnego. Natomiast zagajenie profesor Janiny Jóźwiak mieściło się w wątku fundamentalnym, trafnie odczytane zostało napięcie w tytule naszej dyskusji, gdyż jest ono faktem. Chciałbym pójść za tą właśnie myślą i odnieść się fundamentalnie do kwestii, czy istnieje lub jaki ma charakter konflikt pomiędzy wartościami a procedurami. Profesor Chmielecka analizując to zagadnienie, jak sądzić można także z jej tekstu [tekst wchodzący w skład materiałów konferencyjnych - przyp. „e-mentor”], niełatwo odnajduje tutaj równowagę pomiędzy procedurami i wartościami. Zacytuję teraz fragment tego opracowania: Przeciwnicy takiego systemu regulacji pracy akademickiej powiadają jednakże, że to lekarstwo gorsze jest od choroby i powoduje dalszą destrukcję etosu akademickiego. Sproceduralizowana kultura instytucjonalna może być czynnikiem zniechęcającym do myślenia według wartości i bezinteresownej służby prawdzie, a zachęcać do podążania za przepisami obciążonymi nagrodą lub karą. Otóż zadałbym sobie pytanie, czy gdy mówimy o procedurach, to mamy na myśli zasady i tryb, czy tylko tryb. Różnica jest fundamentalna. Nasza tradycja akademicka i obyczaje wyrastają ze świata wartości, zaś nasze procedury bardzo często są podejrzewane o bycie wytworem biurokratycznego oraz centralistycznego myślenia o uczelni i dawno się pożegnały z etosem. To właśnie jest istota problemu. Dodałbym do postawionych już pytań jeszcze jedno: a może procedury to obrona wartości, jaką jest dobro firmy? Nawiązałbym tu do pojęcia, które nazywa się kulturą organizacji, o czym zresztą pisze pan Marcin Dąbrowski w tekście pt. Kultura organizacyjna oraz zasady dobrych praktyk w spółkach publicznych i w instytucjach akademickich [tekst wchodzący w skład materiałów konferencyjnych - przyp. „e-mentor”]. Kodeks Dobrych Praktyk dla szkół wyższych, o którym mowa w tym opracowaniu, od dawna dostępny jest w formie elektronicznej. Kultura organizacji w odniesieniu do instytucji życia gospodarczego to znane pojęcie przeniesione ze sztuki zarządzania. Na gruncie instytucji akademickich częściej sięgamy po nazwę kultura instytucjonalna, o której pisałem wiele razy. W instytucjach życia gospodarczego obszar dobrych praktyk dotyczy zarządzania i jest właśnie związany z pojęciem management practices. Natomiast jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe, spotykamy się już z uogólnieniem tego pojęcia, mianowicie mówimy governance albo good governance. Powiedziałbym, że obszar good governance w uczelni dotyczy reguł zbiorowych działań społeczności, realizowanych za pośrednictwem właściwych organów. W większym stopniu odwołujemy się do etosu, gdy adresujemy pewne tezy i wzorce do poszczególnych członków społeczności akademickiej. Jeśli jednak odnosimy się do tych, którzy odpowiadają za działania tej społeczności akademickiej (bo je organizują), to wówczas akcentujemy zasady good governance. Zatem w ostatnim przypadku adresatem są organy uczelni: jednoosobowe i kolegialne. W organach kolegialnych możemy znaleźć się wszyscy i w tym sensie jest to obszar szczególnie ważny dla członków naszej społeczności, bo często dotyczy nas bezpośrednio. Działania organów jednoosobowych - prowadzone zgodnie z regułami dobrych praktyk lub nie - na ogół dotyczą nas pośrednio, ale są jeszcze ważniejsze, bo kreują wzorce. W tym kontekście stwierdzenie pierwsze brzmi: dobre praktyki, a więc postulowane procedury albo przede wszystkim zachowania i postawy władz w uczelni mogą sprzyjać lub nie wartościom etosu akademickiego. I tu stwierdzenie drugie - powinniśmy promować bardziej rozwinięty, zaawansowany model, łańcuch zależności na tym obszarze: etos, postawy, zachowania, domyślnie dobre praktyki w organizacji i w działaniach członków jej władz, a dopiero na końcu procedury, a nie - jak w modelu uproszczonym - etos i procedury jako ostatnie. Ponieważ w tym drugim przypadku może dochodzić w istocie do trywializacji i zaniku etosu pod presją procedur. Regulatorem są wtedy wymogi administracyjne i formalne, na których rozwija się świat procedur. Tymczasem w pierwszym modelu budulcem dla pozytywnego łańcucha zależności we wszystkich stadiach poprzedzających pojęcie procedur jest świat wartości. Dlatego w tym miejscu widzę pole do kompromisu z profesor Chmielecką. To oznacza odejście od negatywnego, zdeformowanego, zredukowanego łańcucha ciągu zależności na rzecz myślenia w kategoriach rozwiniętego łańcucha, wzbogaconego o wszystkie jego elementy. W konkluzji powiedziałbym, że zasady good governance wymagają promocji, ponieważ stanowią najlepszą formę łączenia tego, co można powiedzieć najpiękniej o instytucji akademickiej, że jest to ciągle świątynia wiedzy i powinna próbować być też centrum doskonałości. Myśl taką zawarłem w swojej książce Uczelnie akademickie jako instytucje życia publicznego, gdzie ów aspekt został bardzo silnie wydobyty. Podsumowując: nie wolno autonomizować trybu, ale żadna instytucja nie może dobrze działać, jeśli nie stosuje określonych reguł, a w tym procedur. Powiedziałbym, że bardzo ważna jest jednak ich dojrzałość i praktyczna stosowalność. Sposób ich stosowania i jego zakres wywierają bowiem silny wpływ na praktykowaną kulturę instytucjonalną.

Bywają instytucje, które uległy nieoczekiwanej katastrofie i niekoniecznie mam tu na myśli instytucje akademickie. Zabrakło tam bowiem pewnych procedur, do których należało się stosować. W świecie finansów były spektakularne przypadki upadku pewnych grup bankowych. W środowisku akademickim moglibyśmy wskazać nie dość odpowiedzialne nostryfikowanie dyplomów, spowodowane właśnie brakiem procedur. Jest to bowiem szczególnie newralgiczne miejsce, gdzie właśnie brak procedur może prowadzić do błędnych decyzji, których się potem uczelnia wstydzi. Procedura często jest także formą ochrony, ale rzecz polega na tym, jak się ją stosuje, po jakiej drodze ona się pojawia i czy odwołuje się do pewnej tradycji. Wyższa kultura instytucjonalna uczelni sprzyja bowiem dojrzałości jej procedur. Myślę zatem, że w tym ujęciu napięcie, od którego zaczęliśmy, może zostać istotnie zneutralizowane.

prof. Stanisław Chwirot - Sprzeczności między procedurami a wartościami nie ma w ogóle, pod warunkiem, że procedury są właściwe. Jest to mocne przekonanie, które wyniosłem z okresu, kiedy zajmowałem się jakością kształcenia. Kiedy w połowie lat 90. powstało Stowarzyszenie Edukacji Menedżerskiej „Forum”, a potem Komisja Akredytacyjna Uczelni Medycznych oraz Uniwersytecka Komisja Akredytacyjna, to wydarzenia te pokazały, jak dużo dobrego jest w środowisku, które zaniedbane przez państwo, podjęło się zbudowania w formalny sposób struktur regulujących system. Co istotne, zrobiono to w czasach, kiedy brakowało finansowania na zapewnianie jakości. To uczelnie wyłożyły pieniądze na tworzenie wszystkich systemów akredytacyjnych.

Powiedzieliśmy tak: zmierzamy do Europy i dlatego będziemy wymagać, żeby ktokolwiek, kto ubiega się o naszą akredytację, wprowadził system ECTS. Jako warunek postawiliśmy też konieczność powstania na uczelni systemu zarządzania jakością, dotyczącego akredytowanego kierunku. To była zupełna nowość, ponieważ wtedy nikt nie przejmował się jakością kształcenia. Może nie tak - przejmowało się nią wiele osób, ale problem był postrzegany bardziej jako kwestia sumienia i indywidualnej odpowiedzialności niż sprawa traktowana systemowo. Nawet nie określaliśmy warunków, jaki ten system ma być. Chodziło o tworzenie pewnej nowej kultury. Poza tym przyjęliśmy, że przy tak znacznym zróżnicowaniu sektora nie ma mowy o wprowadzaniu żadnych zewnętrznych standardów. Normy muszą zostać wypracowane przez środowiska. Dla każdego środowiska potrafiliśmy znaleźć grupę osób, która, znowu za prawie zerowe pieniądze, poświęciła dziesiątki godzin pracy na wyprowadzenie akceptowanych przez wszystkich standardów. W przypadku pedagogiki doszło do tego, że reprezentanci kilkunastu uczelni opracowali takie normy, które potem spełniły tylko trzy uczelnie. Wiedza na temat sposobu i metod nauczania istnieje w środowisku. Jeżeli wdraża się procedury z taką intencją, to skutki są dobre - przez 10 lat nie mieliśmy jednego przypadku, żeby ktoś próbował oszukać. To było kilkaset osób, kilkaset ocen i nie zdarzyło się, żeby ktoś próbował w brutalny sposób nas okłamać. A to się będzie zdarzało, jeżeli będziemy mieli do czynienia ze sztucznymi procedurami narzucanymi z zewnątrz, wobec których zawsze się buntujemy i które traktujemy jako zło konieczne.

Śmiem postawić tezę, że przykładem takich zbędnych działań był kilkunastoletni wysiłek, prowadzony przez Radę Główną Szkolnictwa Wyższego i kolejnych ministrów, mający na celu wprowadzenie standardów kształcenia, czy też minimów, które nawet w obecnej formie, kiedy zostały zatwierdzone, już są nieodpowiednie. Pomijając fakt, że sam sposób określania minimów jest taki, a nie inny, to one obecnie umacniają na uczelniach sposób myślenia sprzeczny z tym, co nas czeka w bardzo niedalekiej przyszłości. Wchodzimy do Europejskiego Obszaru Szkolnictwa Wyższego. Komisja Europejska wyraźnie rekomenduje, żeby wszelkiego rodzaju zalecenia „jakościowe” nie odnosiły się do treści kształcenia, a nasze standardy ich dotyczą i żebyśmy nie skupiali się na parametrach wejściowych, lecz na wyjściowych. Cała struktura kwalifikacji, cały sposób oceny poprzez kompetencje, które student wynosi z uczelni, są zupełnie inne niż to, co nam po kilkunastu latach pracy udało się w tej chwili wdrożyć i co próbujemy przedstawiać jako wielki sukces. Nie ma więc sprzeczności pomiędzy procedurami a wartościami, jeśli przyjmiemy, że procedury powinny wspierać wartości, ich promowanie oraz właściwą ewolucję sektora szkolnictwa wyższego. Chciałbym powiedzieć, że jeżeli robi się to dobrze, procedury są absolutnie niezbędne. Każdy z nas to wie. Procedury są podstawą działania. Jednym z wielu nieszczęść naszego kraju jest to, że procedur się nie przestrzega, stosuje się je tak, jak jest wygodnie. Powinny one być proste, przejrzyste i mieć jasno określony cel.

prof. Janina Jóźwiak - Z wypowiedzi profesora Chwirota wynika, iż procedury działają wtedy, kiedy jest społeczna akceptacja, umowa środowiska i w związku z tym nie ma napięcia między nimi a wartościami. Muszę niestety dodać, że oczywiście nie ma takiego konfliktu dopóki w grę nie wchodzą pieniądze. Natomiast tam, gdzie zaczyna się pojawiać jakikolwiek interes jednostki czy instytucji, to jednak może zaistnieć napięcie pomiędzy etosem a procedurami. Inaczej - procedury prowadzą do pewnej erozji etosu. Podam przykład, który to zilustruje. Jak państwu wiadomo, istnieje system parametrycznej oceny jednostek, z którym wiąże się potem poziom finansowania badań statutowych tychże jednostek. W tym systemie jest zamysł, który ma prowokować do podwyższania jakości badań, m.in. czasopisma, w których się publikuje są punktowane w różny sposób; wyżej te z listy filadelfijskiej, niżej te lokalne. System punktacji ma zachęcić naukowców do publikowania w czasopismach o najwyższej renomie. Jednak zmobilizowało to środowisko, aby każde mizerne pisemko lokalne dostało większą liczbę punktów niż dotychczas i na tym właśnie skupia się aktywność wielu osób. Chcę powiedzieć, że rzeczywiście procedury często nie działają wtedy, kiedy nie mają społecznej akceptacji, czy jeśli nie wyrastają wprost z kultury środowiska i kultury instytucji, o czym mówił profesor Woźnicki. Procedury mają też to do siebie, że bardzo często ulegają patologizacji. To, co profesor Chwirot elegancko nazwał łamaniem lub naruszaniem procedur, jest niczym innym jak właśnie erozją etosu, wszystko jedno czy akademickiego, czy też jakiegoś innego środowiska. Nie jest to taka prosta sprawa. Nie porzuciłabym myśli, że istnieje jakiś konflikt pomiędzy procedurami i wartościami.

Oczywiście profesor Chmielecka chciałaby funkcjonować w idealnym świecie, kiedy całe środowisko akademickie oddaje się poszukiwaniom prawdy, nie zważając na świat zewnętrzny, niezależnie od wszystkiego, w szlachetny sposób oddając swoje życie tejże prawdzie. Nie jest to oczywiście możliwe do realizacji, ale z drugiej strony chcę nawiązać do tego, co mówił profesor Woźnicki o governance. Good governance jest czymś, co polepsza jakość funkcjonowania wewnątrz instytucji akademickiej. Problem polega na tym, że podobnie jak wcześniejsze rozwiązania, chociażby standardy jakościowe, społeczna odpowiedzialność i parę jeszcze innych rzeczy zostały wymyślone nie przez środowisko akademickie, tylko przeniesione z nowych modeli czy z nowego sposobu myślenia o zarządzaniu klasycznym przedsiębiorstwem. Pojęcie corporate governance wzięło się stąd, że dotychczasowe procedury również tam okazują się niefunkcjonalne albo prowokują do zachowań, nie chcę powiedzieć nieetycznych, ale nie do takich, które wcześniejsze procedury miałyby wymuszać na pracownikach. Zostało to teraz przeniesione do instytucji akademickich, ponieważ znowu okazało się, że dotychczasowe procedury zarządzania szkołą wyższą stają się przestarzałe i nie wystarczają do tego, żeby tworzyć środowiska akademickie i nowoczesny model związany z tradycją uniwersytecką. Jeśli przyjmiemy, że procedury są traktowane jako dynamiczne zjawisko, to znaczy takie, które przy uznaniu w pełni kultury instytucjonalnej i tradycji akademickiej ułatwia podtrzymywanie tego, co jest istotą badań naukowych i nauczania, to oczywiście nie ma sprzeczności. Jeśli natomiast - jak mówił profesor Woźnicki - mają ułatwić zarządzanie instytucją, tzn. jej sprawne funkcjonowanie, to perspektywa osób zarządzających jest inna niż tych, którymi się zarządza. Moglibyśmy więc mówić o napięciach pomiędzy kadrą zarządzającą uczelnią a resztą środowiska. Sprawy są znacznie bardziej skomplikowane, dlatego warto o tym mówić. Mam jeszcze komentarz do wystąpienia profesor Zielińskiej-Głębockiej, która mówiła, że problemem są małe uczelnie. Otóż jeśli chodzi o etos akademicki, wydaje mi się, że jego erozja, być może najbardziej bolesna i zauważalna, występuje w dużych, tradycyjnych uniwersytetach czy ośrodkach. Dziękuję bardzo i otwieram teraz dyskusję.

prof. Ewa Chmielecka - Jeśli ja postawiłam prowokujące pytanie, to co dopiero mówić o wypowiedzi profesora Woźnickiego. Spieramy się od dość dawna o to, czy istnieje napięcie pomiędzy procedurami a etosem. Ja powiedziałabym przewrotnie: procedury nie szkodzą, gdy etos jest podtrzymywany, bowiem są one wtedy wypełniane właściwą treścią (notabene, wtedy nic nie szkodzi). Natomiast pytanie o to, czy przestrzeganie procedur, czy nawet zasad good governance, chroni dobre funkcjonowanie instytucji w sytuacji zagrożenia etosu, nie znajduje już tak łatwej i szybkiej odpowiedzi. Podany został tutaj przez profesora Woźnickiego przykład tego nieszczęsnego młodziana, który doprowadził do upadku Bank Baringsa (a niedawno następny młody człowiek zadziałał w podobny sposób na szkodę jednego z najważniejszych banków Francji). Błąd w tych wypadkach nie polegał na zaniedbaniu procedur - obydwa banki miały je wdrożone. Jednak gdy procedury, nawet te bardzo rozwinięte, trafiają na nieodpowiedzialną, nieetycznie działającą osobę, która chce je złamać dla własnych korzyści, to okazują się nieskuteczne. W przypadku wspomnianych maklerów giełdowych mamy jednak drugie, fatalne dno wynikające z samej natury ich pracy - oni poniekąd z założenia mają być nieodpowiedzialni i nie myśleć według wartości. Zdarzyło mi się raz być w Chicago na parkiecie tamtejszej giełdy i doznałam wstrząsu, widząc zbiorowisko krzyczących i bardzo młodych ludzi. Na pytanie: dlaczego tylko tak młode osoby wchodzą na parkiet, uzyskałam odpowiedź, że starsi pracownicy są zbyt odpowiedzialni, co znaczy, że nie mogą już podejmować w ułamkach sekund istotnych decyzji, nie rozważając ich skutków. Natomiast młodsi pracownicy są w stanie to uczynić. Najsłynniejszy skandal w świecie biznesu ostatnich lat, czyli afera Enronu, także pokazała, że posiadanie instytucjonalnych kodeksów etycznych nie zabezpiecza przed klęską, gdy pracownicy nie mają dobrze ugruntowanego poczucia szacunku dla wartości - etosu właśnie. Myślę, że świadomość tego jest powszechna i z niej biorą się nawoływania o kulturę instytucjonalną, w której zasady dobrych praktyk splatają się z uwewnętrznionymi wartościami. Pojawia się w świecie biznesu świadomość, że procedury nie mogą etosu zastąpić. Przytoczę tu drugą zasadę opublikowanego w lipcu 2007 roku wezwania (wystosowanego przez United Nations Global Impact) o odpowiedzialną edukację biznesową, która brzmi tak: Values: We will incorporate into our academic activities and curricula the values of... social responsibility. Nawołuje ono wprost do kształtowania takich postaw u przyszłych menedżerów.

Jednak nasze główne pytanie dotyczy związku etosu i procedur, czyli tego, czy istnieje pomiędzy nimi napięcie, czy też są zgodne co do stawianych celów i osiąganych efektów. To nie jest oczywiście, sprawa ograniczona tylko do pola nauki czy biznesu. To samo zjawisko mamy, gdy pytamy, jak prawo wpływa na moralność, jak religie wpływają na wiarę - pojawia się ono wszędzie tam, gdy trzeba działania bazujące na wartościach zinstytucjonalizować i wprowadzić w ramy kanonów. Bardzo pięknie mówił o tym zjawisku prof. Gasparski w dyskusji w pierwszej sesji naszej konferencji (mówiąc żartobliwie, kiedy myślę o tej sprawie zaczyna mi brzęczeć w pamięci stara piosenka Franka Sinatry Love and marriage - też dotycząca związku wartości i procedur). Otóż ich cele nie mogą być tożsame, choćby dlatego, że instytucja nie może być wartością samą w sobie, lecz powinna być służebną wobec wartości zewnętrznych, a wartości etosowe powinny znaczyć same w sobie, być autoteliczne. Próba ich wtłoczenia, dopasowania do wymogów procedur, czyniona nawet w najlepszych intencjach, musi im zagrażać, bo je zinstrumentalizuje. W naszych badaniach będziemy śledzić te miejsca w działalności procedur, w których musi się pojawić etos niczym nie zmącony, na przykład w momentach recenzji, egzaminowania - jakiejkolwiek oceny merytorycznej. Bez znaczenia jest wówczas, czy zagrożą mu interesy wystawiające na ryzyko uczciwość uczonego, czy procedury, które dla celów zewnętrznych, np. realizacji strategii rozwojowej uczelni czy wydziału, nakazują mu przyłożyć do oceny kryteria zewnętrzne.

Uważam - i w tym się zgadzam z profesorem Woźnickim i z profesorem Chwirotem - że na gruncie nowej kultury instytucjonalnej uczelni spotkają się przeformułowane wartości i procedury good governance wypełnione dobrą treścią. Ale daleko nam jeszcze do tego stanu. Na razie jesteśmy - myślę, że znajdzie to potwierdzenie w wynikach naszych badań - na etapie naruszenia wartości tradycyjnego etosu akademickiego, który traci znaczenie jako regulator życia uczelni umasowionej, uwikłanej w interesy zewnętrzne, która musi sprostać wymaganiom właściwym dla przedsiębiorstwa, a nie wieży z kości słoniowej - tradycyjnej siedzibie wartości. Takie zmiany wymagają wprowadzenia procedur pozwalających na rozliczanie uczelni ze skuteczności ich działań, w tym procedur zapewniania jakości. W świadomości środowiska akademickiego te dwie sfery są splecione niejasno, jesteśmy w okresie przemian, które, mam nadzieję, doprowadzą nas do uczelnianej kultury instytucjonalnej o wysokiej jakości, gdzie etos będzie przezierał jasno przez pola pozostawione mu przez procedury.

prof. Łucja Tomaszewicz - Generalizujemy nasze opinie, nie próbując podzielić uczelni na publiczne i niepubliczne. Problem jest bardzo skomplikowany, bo gdybym zapytała, ile uczelni niepublicznych poddało się procedurze weryfikacji przez komisje społeczne, to okazałoby się, że jest ich bardzo niewiele. Skoro mówimy, że procedury nie przeszkadzają, jeśli wyrastają z „dobrej kultury” akademickiej, to pamiętajmy, że pojęcie „dobrej kultury” będzie tutaj pojmowane różnie. Wobec tego pytam: jak byśmy poradzili sobie bez procedur? Chcę mówić o tych, które nie przeszkadzałyby nam we właściwej ocenie kultury akademickiej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, co się dzieje w szkołach niepublicznych, to problem polega na tym, że nie dalibyśmy sobie bez procedur rady. Mało tego. Jest w tym pewna fasadowość i mamy tego pełną świadomość. Na przykład, gdy wizytujemy szkoły i sprawdzamy działalność komisji programowej. Pytamy wówczas ile miała spotkań. Odpowiedź brzmi, że przez trzy lata jedno. Komisja, która powinna uzupełniać uczelnianą propozycję programową w zależności od tego, co się dzieje w nauce i kształceniu na świecie. Powinniśmy jednak te uczelnie rozróżniać. Miejmy nadzieję, że one się wyrównają poziomem etosu akademickiego, ale na razie problem nieco inaczej wygląda w szkołach publicznych i niepublicznych - chociaż jak twierdzi profesor Jóźwiak - erozja w szkołach publicznych istnieje i ona niestety przenosi się dodatkowo na szkoły niepubliczne, w których pracujemy.

prof. Janina Jóźwiak - Trochę się boję podziału na uczelnie publiczne i niepubliczne. Oczywiście niepubliczne bardziej rzucają się w oczy, jest ich więcej i są relatywnie nowe w systemie. Jednak kryterium własności wydaje mi się tutaj niekoniecznie najważniejsze. Dodam jeszcze, że to szkoły niepubliczne pierwsze założyły komisję akredytacyjną i stanęły w obronie swojego własnego dobra oraz imienia, a może w obronie rynku edukacyjnego - wszystko jedno, jakie były tego powody. W końcu korporacje nie po to wprowadzają good governance, żeby pracownicy się dobrze czuli, tylko żeby zdobywać nowe segmenty rynku. Byłabym bardziej ostrożna, przyjmując ostry podział na szkoły publiczne i niepubliczne.

prof. Stanisław Chwirot - Akredytacji uniwersyteckiej nie wymyśliła żadna z uczelni. Poza tym ani Uniwersytet Warszawski ani Jagielloński, ani Wrocławski nie uzyskały akredytacji dla wszystkich kierunków, na których była przeprowadzana. Każdy ma w szafie „szkielety” i w zasadzie nikt nie wołał o powstanie PKA tak głośno, jak czyniły to komisje środowiskowe. Mieliśmy pełną świadomość, że to jest zadanie państwa, bo przekracza możliwości samoregulacyjne środowiska. Z żalem twierdzę cały czas, że akredytacja państwowa została źle zrobiona. Procedury nie przystają do celów, które zostały postawione przed PKA. Chociażby dlatego, że w modelu działania PKA powielono zasady akredytacji środowiskowej według kierunków studiów, co przekracza możliwości organizacyjne tej Komisji i nigdy nie może być dobrze zrealizowane. Więc skoro nie może to być dobrze zrobione, to pora na pogodzenie się z tym faktem i na zmiany. Czas płynie, a my dalej działamy w ten sam sposób. Minie 5 lat i nigdy się nie zamknie ocen dla wszystkich uczelni. To jest syzyfowa praca, dlatego że od początku złe były założenia. Kiedy o tym przestrzegaliśmy, nikt nie słuchał, bo z politycznych względów postanowiono szybko wdrożyć system państwowej akredytacji. To jest najbardziej kosztowny i czasochłonny sposób oceny, który nadawałby się tylko do bardzo specjalnej akredytacji, kiedy chodziłoby o wyróżnienie wąskiej grupy lub o akredytację tzw. profesjonalną, a nie ocenianie tak masowego zjawiska.

prof. Jolanta Gładys-Jakóbik - Wydaje mi się, że to, co się dzieje w środowisku akademickim, pozwala na otwarcie dyskusji nad bardzo różnymi zagadnieniami. Jednym z nich są oczywiście relacje istniejące pomiędzy etosem a procedurami. Bardzo podobają mi się pierwsze wypowiedzi panelistów. Mianowicie to, że mówimy o specyficznej kulturze organizacyjnej szkół wyższych. Z jednej bowiem strony kultura organizacyjna to klasyczne uczelnie wyższe, takie jakie znamy jeszcze sprzed 20-30 lat. Pojawiają się jednak szkoły, które mają charakter mniej lub bardziej biznesowy. Wiedza coraz częściej staje się towarem - ma określoną wartość, generuje określone koszty i, idąc dalej tym tropem, powinna przynosić także zyski. Komu? Kiedyś była to działalność mająca charakter autoteliczny, wielu pracownikom dawała satysfakcję, a niektórym - poczucie misji. Teraz coraz częściej mamy do czynienia z bardziej instrumentalnym podejściem. Jego przejawem jest między innymi stwierdzenie, że student to nasz klient. Dla mnie jest to kolosalne przeobrażenie, kiedy porównuję je z wcześniejszym rozumieniem etosu naukowego. Zmienia się także postrzeganie nas, a używając języka socjologicznego - zmienia się definicja roli pracownika naukowego. Możemy oczywiście patrzeć na to, jak na zjawisko postępującej racjonalizacji. Państwo dyskutujecie o środowiskach typu: szkoły publiczne, szkoły prywatne, duże, małe i tak dalej. Pewne działania, zachowania, procesy można i należy postrzegać z punktu widzenia naruszania mapy dotychczas istniejących interesów. Interesy kadry zarządzającej uczelniami a interesy reszty środowiska, o czym wspominała wcześniej profesor Jóźwiak, mogą być (i najczęściej są) odmienne. Problemem jest to, o czym mówił profesor Chwirot, żeby udało nam się wynegocjować i stworzyć takie procedury, co do których istniałaby zgoda nas wszystkich. Procedura działa bowiem skutecznie wtedy, kiedy opiera się lub wychodzi z wartości aprobowanych przez większość. To jest ideał, do którego warto dążyć. Należy też spojrzeć na omawiany problem z punktu widzenia jego wartości komunikacyjnej. Dziś jest nam (środowisku naukowemu) trudno osiągnąć porozumienie odnośnie tego, co ma dla nas wartość nadrzędną. Czy jest nią interes krótkofalowy, czy też należy patrzeć trochę dalej? Wiadomo, że dysponujemy ograniczonymi zasobami finansowymi, musimy więc nauczyć się zarabiać. Czy przy okazji naprawdę inwestujemy w to, co się określa mianem etosu środowiska? Czy też raczej mamy do czynienia z powolną jego erozją? To już jest kwestią ustalonych priorytetów i podejmowanych decyzji. Wracamy więc do punktu wyjścia.

prof. Jerzy Woźnicki - Chciałbym zwrócić uwagę, że właściwe procedury muszą spełnić ważne kryterium, to znaczy musi być zrozumiały cel ich stosowania, a nadrzędną kwestią jest, abyśmy rozumieli, po co jest procedura, co ona zapewnia, co zabezpiecza, jakie jest źródło jej pochodzenia. Jeżeli procedury będą wdrażane przez jakąś umowną władzę i jedna po drugiej będą uzyskiwać nasze zaufanie, bo będziemy rozumieć, po co one są, to zostanie zbudowana kultura zaufania w uczelni. To także należy do kultury instytucjonalnej szkoły wyższej.

Chciałbym na koniec dokonać wyrywkowego zbilansowania korzyści i kosztów stosowania procedur. W obronie procedur powiedziałbym ogólnie, że działają one w służbie ochrony wartości, na co przykłady można znaleźć również poza uczelnią. Procedury istnieją choćby w systemie sądowniczym. Gdyby nie było drobiazgowo określonych procedur w Kodeksie postępowania karnego, to przecież dochodziłoby do dramatycznych naruszeń naszych praw i wolności. Czy to ma swoje przeniesienie na uczelnie? Oczywiście ma, jak w przypadku postępowania dyscyplinarnego, które podlega bardzo silnym uregulowaniom proceduralnym w obronie wartości. Gdzie zatem są potrzebne procedury? Zwłaszcza tam, gdzie nie ma etosu. Znowu przykład: system zamówień publicznych. Wiemy, jak się „handlowało”, kiedy go nie było. Weźmy pod uwagę swoisty system „prowizyjny” u jednego z naszych sąsiadów (duże państwo). Tam, gdzie nie ma etosu, tam musi być system proceduralny, w tym przypadku zwany systemem zamówień publicznych. Wreszcie procedury w życiu uczelni służą też jako mechanizm przewidywalności jej działania. Szkoła wyższa jest to bardzo szczególna instytucja. Lepiej, aby nieco gorsza decyzja była podjęta nieco później, ale zgodnie z utrwalonymi zasadami i procedurami, niż odwrotnie. A kiedy jest lepiej? Kiedy decyzja jest przeprowadzana przy udziale tych wszystkich osób, które chcą być zaangażowane, tych organów, które powinny być zapytane o zdanie. Czyli tryb działania może być równie ważny jak treść decyzji. To jest przykład, że w uczelni, jako instytucji, nie można się wyrzec procedur. Uzasadnieniem jest to, że przewidywalność funkcjonowania uczelni jest zapewniana przez mechanizm jej procedur. Na przykład nie odtrąca się kandydata do awansu na stanowisko profesorskie tylko dlatego, że dziekan go nie lubi. Dziekan, choćby nie wiem jak nie lubił kandydata, ma procedurę i nie może się jej sprzeniewierzyć. Procedura służy ochronie wartości. Oczywiście procedury mają też swoje koszty. Są to: angażowanie naszego czasu, rozdrażnienie przewlekłością działań, spóźnione efekty, spowolnienie uczelni, często pozamerytoryczny charakter procedur. Zawsze jest też jakiś margines ich niedoskonałości. Gdybym miał dokonać bilansu kosztów i korzyści stosowania procedur, na podstawie tych wyrywkowo wybranych argumentów, to byłby on zdecydowanie pozytywny. Choć trzeba go ciągle poprawiać. Oczywiście latarnią morską w procesie racjonalizacji działania uczelni, a w tym udoskonalania procedur, powinien być etos.

prof. Anna Zielińska-Głębocka - Na początku chciałabym się przyłączyć do głosu, że trudno dzielić uczelnie na małe i duże, dobre i niedobre. Wynika to z faktu, że są uczelnie, które mają dobre i złe kierunki, albo uczelnie, które mają same złe lub same dobre kierunki. Oczywiście są i uczelnie - również te największe - które słabo kształcą w niektórych dziedzinach. Mamy też uczelnie w małych miejscowościach, które świetnie kształcą. Mają jeden, dwa kierunki i kształcą w nich doskonale.

Druga uwaga dotyczy pytania - czy oceniać według kierunków? To jest oczywiście dylemat i znak zapytania dla różnych instytucji akademickich. Kiedyś ta ocena była projektowana według specjalności, potem się okazało, że kierunki. Teraz uczelnie są tak zróżnicowane, że wiele z nich kształci od pielęgniarstwa po filologię polską. W związku z tym ocena kierunku jest koniecznością.

Myślę, że gdy mówimy o procedurach, to chyba są tu dwie płaszczyzny. Jedna, o której mówił profesor Woźnicki, to są procedury wynikające z wewnętrznej kultury organizacji, która prawidłowo funkcjonują wtedy, kiedy wartości etosu akademickiego są dobrze rozumiane przez władze, jeśli mamy dobre zarządzanie oraz jeśli istnieją pewne systemy etyczne, które wspierają tworzenie procedur. Myślę, że to chyba nie podlega specjalnej debacie. Natomiast warto byłoby się zastanowić nad procedurami, które są narzucone uczelniom. Myślę przede wszystkim o rozwiązaniach prawnych czy rozporządzeniach ministerialnych, pewnych zasadach funkcjonowania PKA albo komisji środowiskowych. Ważnym pytaniem, które należy zadać jest: czy są one potrzebne? Czy rzeczywiście niezbędne są zasady szczegółowo określające warunki - że potrzeba tylu profesorów, czy doktorów? Z jednej strony jest to utrudnienie dla akredytatorów, z drugiej pojawia się często jako wizytówka uczelni: „mamy tylu a tylu profesorów, tylu doktorów”, itd. Potem Komisja wyjeżdża, a my wyrzucamy papiery. Wówczas procedura wydaje się czymś komicznym, dlatego że bardzo często te wszystkie dokumenty są produkowane na potrzeby komisji akredytacyjnej. To jest oczywiście dylemat: czy wtedy te procedury cokolwiek znaczą? Tak więc zastanawiałabym się, jak pracować nad takimi, horyzontalnymi rozwiązaniami. Na przykład, czy bylibyśmy w stanie zdefiniować horyzontalnie, jeśli nie kierunkowo, co rozumiemy przez zdobycie wiedzy przez studenta, jak potwierdzimy jego umiejętności? Jakie są tu potrzebne wskaźniki? Jakie są miary albo ewentualnie sugestie, jak to się robi? Gdyby na przykład udało nam się wyeliminować z uczelni ściąganie, to już mielibyśmy duży sukces. To jest element kształtowania postaw u studentów. Jeżeli student nie rozumie tego, że nie należy ściągać, a pracownik naukowy nie widzi, że studenci ściągają, to jak mamy kształtować postawy? Zastanowiłabym się, czy procedury, które są dawane uczelni z zewnątrz funkcjonują dobrze. Współpraca PKA z komisjami środowiskowymi i różnymi instytucjami byłaby w tym kontekście bardzo ważna. Liczba kierunków do akredytacji nie jest wymysłem urzędniczym, tylko wymysłem środowiska akademickiego. Stawiam zatem pytanie: czy potrzebne są rozporządzenia ministerialne? Czy nie wystarczyłyby jakieś wskaźniki lub wytyczne, miary, które byłyby tworzone przez środowiska? To jest moim zdaniem największe wyzwanie.

prof. Janina Jóźwiak - Im bardziej dokładnie określa się ramy funkcjonowania takiej instytucji, jaką jest szkoła wyższa, im dokładniejsze procedury są przeprowadzane przez instytucje kontrolujące, tym częściej gra się toczy na niższym, bardziej szczegółowym poziomie. Ministerstwo narzuca i definiuje warunki uruchomienia kierunku, a później się okazuje, że uczelnia realizuje programy nieprzystające do tego kierunku na poziomie specjalności. Z mojego doświadczenia, jako eksperta PKA, wiem, że pod nazwą np. ekonomia czasami kryją się bardzo różne, dziwne rzeczy, które z ekonomią nie mają nic wspólnego. Uczelnia czy wydział ma uprawnienia, żeby uruchamiać taki kierunek, a co potem realizuje jako prawdziwe kształcenie, to już nie jest kontrolowane. Inaczej mówiąc, te procedury zawodzą, prowokują do tego, aby zachować się wbrew nim.

prof. Ewa Konarzewska-Gubała - Od kilku lat jestem związana ze środowiskową akredytacją. Poza tym na każdym kursie tłumaczę moim studentom, że: jeśli dokładasz ograniczenie, to nie licz, że znajdziesz lepsze rozwiązanie. Albo odwrotnie: usuwając ograniczenie z pewnością nie pogorszysz rozwiązania. Mam więc powody, żeby myśleć w kierunku deregulacji. Z drugiej strony wspólnie doszliśmy do tego wniosku, że się nie da działać bez procedur. Mam uzasadnienie teorio-decyzyjne. Jak powiedział profesor Chwirot, jeśli są dobre procedury, to jak najbardziej są potrzebne. One powinny poprzedzać istotne decyzje, a z decyzjami jest tak, że zawsze mają właściciela. Studiując teorię decyzji, nie znajdzie się takiego miejsca, o którym można powiedzieć, że jest w nim szansa na obiektywizację decyzji. Nie ma takiej możliwości, nawet przy wykorzystaniu wszelkich instrumentów naukowych i podejść różnych szkół. Decyzja jest zawsze czyjaś, w związku z tym musi być w niej pewien element subiektywizmu. Najistotniejsze jest to, aby ten subiektywizm był weryfikowalny. Tutaj jest miejsce właśnie na dobre procedury. Uważam też, że należałoby zwrócić uwagę na wątek podnoszący charakter dynamiczny procedur. Dla mnie to jest istotne, już w myśleniu pragmatycznym. O ile te wartości etosowe byłyby czymś trwałym, to czy procedury nie powinny być tym elementem dynamizacji? Tutaj można się odwołać do pewnych pomysłów, chociażby z teorii zarządzania jakością, aby opracować procedurę do wypracowywania procedur. Weźmy pod uwagę klasyczne Koło Deminga, które podsuwa: zrób coś w kształcie eksperymentalnym, w małej skali, postaw sobie cel (musi być cel tej procedury), wymyśl, jak go osiągnąć, zrealizuj w skali eksperymentalnej, sprawdź, czy to działa, wtedy wprowadź jako standardowe rozwiązanie twojej działalności. Można tutaj podzielić się rolami. Zmierzam ku atakowanej PKA i jej roli. Chodzi o to, żeby pewne rozwiązania przeprowadzać eksperymentalnie, zanim zacznie się je stosować na szeroką skalę. Im więcej ograniczeń, tym mniejsze szanse na poprawę rozwiązania.

prof. Janina Jóźwiak - To jest jednak apel przeciwko wdrażaniu procedur i - jak widzimy - na pewno temat do debaty. Nie próbując podsumować tej dyskusji, chciałabym powiedzieć, że jest jakaś zasadnicza sprzeczność pomiędzy procedurami i wartościami. Z tego powodu, że procedury - jeśli sensowne oczywiście - są po to, aby realizować pewien cel, czyli interes, w dobrym tego słowa znaczeniu. System wartości powinien być poza zbiorem jakichkolwiek interesów do realizacji przez instytucje. Chociażby z tego punktu widzenia jest jakaś, powiedziałabym, subtelna współzależność pomiędzy procedurami a wartościami, etosem akademickim, który łatwo naruszyć, nawet z pełnym przekonaniem słuszności działań i z całą dobra wolą. Zatem jest to niezwykle delikatna kwestia w dyskusji, którą odbyliśmy. Zamykam panel i serdecznie dziękuję za wszystkie wypowiedzi.