Przyspieszenie zmian w amerykańskim szkolnictwie wyższym - nacisk nowych technologii

Vlad Wielbut

W artykule zaprezentowano problemy związane z relatywnie powolnym tempem wprowadzania innowacji technologicznych w szkolnictwie wyższym Stanów Zjednoczonych w ostatnich latach oraz pięć trendów, które zapewne przyspieszą ten proces.

Konferencja Campus Technology (poprzednio znana pod nazwą Syllabus) jest jednym z największych i najbardziej znanych spotkań poświęconych roli komputeryzacji w szkolnictwie w ogóle, a w szkolnictwie wyższym w szczególności. Tegoroczna konferencja, która odbyła się w Bostonie, przyciągnęła rekordową liczbę 600 uczestników (głównie CIO1, menedżerów IT i nauczycieli akademickich). I choć zagadnienia te rozpatrywano z perspektywy Ameryki Północnej uczestnicy przybyli z 16 krajów. Fakt ten niewątpliwie można uznać za wyraźne potwierdzenie rosnącego znaczenia IT w edukacji. Niemniej jednak, tych którzy brali uział w tego typu konferencjach w przeszłości, musiało uderzyć, jak niewiele różniły się tematy poruszane na tym zgromadzeniu od dyskutowanych pięć, sześć czy siedem lat wcześniej. Oto garść przykładów.

Jedno z głównych wystąpień poświęcone było immersive learning2 (włączając w to Virtual Reality i symulacje). Opisywało trójwymiarowy świat zbudowany na MIT niemal dekadę temu, a bardzo przypominający działania Active Worlds3, które już w końcu lat 90. wystąpiło z inicjatywą pod nazwą Active Worlds Educational Universe4, oferując pedagogom z całego świata darmowy dostęp do swojej technologii, jednocześnie rzucając im wyzwanie odkrywania i opisywania jej zastosowań w edukacji.

Większość (o ile nie wszystkie) inicjatyw zdalnego nauczania przedstawionych na konferencji używało narzędzi asynchronicznych jako platformy przekazu.

Producenci narzędzi do tworzenia materiałów dydaktycznych, szczególnie tych do nagrywania i strumieniowego przekazu wykładów, byli w hali wystawowej reprezentowani stosunkowo licznie. Natomiast trudno było nie zauważyć znamiennego braku zaawansowanych narzędzi do prowadzenia konferencji online w czasie rzeczywistym, takich jak Webex, Centra czy Elluminate Live - pomimo pewnych dowodów świadczących o ich rosnącej popularności wśród wyższych uczelni w USA.

Projekt Sakai5 - wspólny wysiłek kilku dużych uniwersytetów amerykańskich, mający na celu zbudowanie otwartej platformy dla e-learningu - zaprezentowany został w kilku sesjach, jak również w hali wystawowej. Choć jest on z pewnością interesujący i zdobywa zasłużoną popularność, trudno go uznać za innowacyjny - jak na razie zaoowocował jedynie dodatkową wersją Learning Management System (LMS), w sensie innowacji pozostaje prawdopodobnie krok lub dwa za podobnymi systemami z oferty komercyjnej, takimi jak chociażby Blackboard.

Zdawać by się mogło, że czas stał w miejscu przez ostatnie sześć czy siedem lat. Gwoli sprawiedliwości, wypada zauważyć, że zaprezentowano kilka innowacyjnych zastosowań technologii, jednak w większości były to pojedyncze projekty typu "wdrożenie pewnego pomysłu", często wprowadzone w życie przez szczególnie zmotywowanych nauczycieli działających samodzielnie, a ich trwałość i możliwość powielania pozostawały co najmniej pod znakiem zapytania. Czy rzeczywiście jest tak, jak zażartował Chris Dede podczas swego wystąpienia, że zmieniać edukację jest trudniej niż przenosić cmentarz, pomimo tego, że potrzebny jest podobny zespół umiejetności? Patrząc powierzchownie, proces wdrażania technologii w edukacji jest zadziwiająco powolny, szczególnie w porównaniu z nauką, biznesem czy nawet codziennym życiem przeciętnego Amerykanina. To prawda, że mamy laboratoria komputerowe i sieci bezprzewodowe, LMS-y i klasy zaopatrzone w projektory, ale te były dostępne już od wielu lat. Co więcej, niektórzy mieli dostęp bezprzewodowy we własnych domach, zanim pojawił się on w murach wielu amerykańskich Alma Mater.

Duże i szacowne uniwersytety wydają się mieć szczególne trudności w tym względzie. Część z nich wynika zapewne z faktu, iż uniwersytety te postrzegają siebie jako wystarczająco stare i prestiżowe, by nie musieć przykładać szczególnej wagi do każdej nowej mody ogarniającej edukację lub społeczeństwo. Częściowo są też one wynikiem tak rozmiarów samych uczelni, jak i ich biurokracji. Czasem porównuje się wielkie uniwersytety do supertankowców - zmiana kursu nawet o kilka stopni jest poważnym, czasochłonnym przedsięwzięciem i jest to jeden z powodów, dla których o wiele mniejsze instytucje są znacznie bardziej otwarte na innowacje. Niemniej jednak byłoby błędem zakładanie, że szkolnictwo wyższe nie podlega wpływom wynikającym ze zmian w technologii. Z całą pewnością tak, chociaż efekty tego mają charakter bardziej ewolucyjny niż rewolucyjny. To tak jakby oglądać rośnięcie lasu - zmiany są ledwo zauważalne, gdy zachodzą, ale ujawniają się jako masywne i dogłębne w miarę upływu czasu. Co więcej, nacisk na edukację wywierany przez technologie zwiększa się w wyniku kilku istotnych trendów, których nie sposób zignorować. W rezultacie tego fakt, że edukacja nie zmieniła się bardzo w ciągu ostatnich siedmiu lat, nie jest bynajmniej dobrym wykładnikiem następnych siedmiu, podczas których aktualnie zachodzące zmiany staną się zapewne o wiele bardziej oczywiste. Dalsza część niniejszego artykułu poświęcona jest właśnie omówieniu tychże trendów.

Social Computing

Social computing, znany również pod nieco łatwiej wpadającą w ucho nazwą Internet 2.0, jest istotnym przerzuceniem uwagi z "łączności" (connectivity) na "wspólnotę" (collectivity). Dla marksisty byłby to niemal idealny przykład przechodzenia z ilości (większej liczby i prędkości połączeń) w jakość (sposób wykorzystania tychże połączeń). Najkrócej ujmując, celem staje się już nie dążenie do pozyskania informacji, a jej przetwarzanie. Nie chodzi już więc o dostęp do ogromnych zasobów informacji, gdyż te znajdują się w zasięgu ręki. Wizja postulowana przez Raya Kurzweila, w myśl której każda osoba w świecie zachodnim będzie w stanie znaleźć odpowiedź na pytanie, które ma odpowiedź, została na dobrą sprawę zrealizowana, wobec czego przestajemy teraz być zaledwie konsumentami informacji, przyjmując role aktywnych uczestników, autorów, współautorów itp.

Być może najlepszym, a przynajmniej najczęściej przytaczanym, przykładem tworzenia społeczności sieciowych jest blogosfera, gęsta socjalna sieć połączonych ze sobą blogów, czyli osobistych dzienników dostępnych na World Wide Web, stale aktualizawych przez ich autorów i często wyposażonych w sekcję komentarzy, gdzie czytelnicy mogą pozostawić swoje uwagi, stając się de facto współautorami danego blogu. Powstanie blogosfery jest zjawiskiem, którego 10 lat temu nikt nie przewidział i którego znaczenie wciąż trudno jest ocenić. Liczby same w sobie są oszałamiające: szacuje się, że każdego dnia pojawia się 75 tysięcy nowych blogów; 35% użytkowników internetu w USA (11 milionów) posiadało własne blogi w 2005 roku; większość studentów wkraczających w progi MIT (a prawdopodobnie również każdej innej uczelni) przyznaje się do posiadania blogów.

Wpływa to na edukację na co najmniej dwóch poziomach. Pierwszy: nakłada na nauczycieli pewną odpowiedzialność za uczenie studentów rozsądnego korzystania z blogów. Niektórzy studenci nie zdają sobie sprawy, albo też nic sobie nie robią z faktu, że wpisy w blogach stają się publicznym świadectwem, niezmiernie trudnym do wymazania i że to, co napisali w roku 2006 może zaszkodzić im w 2016. W erze Google'a niemal trudno uwierzyć, iż niektórzy studenci czują się zaskoczeni faktem, że ich "prywatne" zwierzenia, które zapisali z myślą wyłącznie o rodzinie i przyjaciołach, zostały podchwycone przez inne blogi lub agregatory blogów - a bynajmniej nie jest to nieczęsta reakcja. Dość powszechnie znane przypadki osób, które straciły pracę z powodu wpisów w blogach pomogły nieco rozwiać mit prywatności i anonimowości na WWW, ale najwyraźniej niewystarczająco. Dlatego niektóre szkoły średnie zaczęły opracowywać dla swoich uczniów reguły blogowania, a rosnąca liczba uniwersytetów oferuje studentom narzędzia do tworzenia blogów, które pozwalają na ograniczenie dostępu tylko do wybranej grupy ludzi (np. studentów i instruktorów kursu), całego uniwersytetu lub otwarcie na cały szeroki świat. Blogi te są wymazywane w momencie gdy ich autor kończy studia.

Drugi poziom oddziaływań wiąże się z traktowaniem blogów jako elastycznego narzędzia pedagogicznego. Niektóre szkoły używają ich w zastępstwie gazetek szkolnych, "zasypując" stale aktualizowanymi informacjami obecnych lub potencjalnych studentów. Inne znów używają ich w celu "wyciągania" informacji od studentów czy uczniów, np. w formie samorefleksji dotyczącej uczenia się. Niektórzy profesorowie zaczęli używac blogów jako swoistej tablicy ogłoszeń: plan zajęć, lista lektur, godziny konsultacji, a także traktują je jako miejsce publikowania bieżących komentarzy dotyczących przedmiotu, którego uczą. Nie można też zapominać o jeszcze jednym, interesującym, choć nieco niepokojącym aspekcie zjawiska, jakim jest funkcjonowanie społeczności sieciowych: studenci mogą (i czynią to) bardzo łatwo znaleźć informacje o swoich profesorach (Za żadne skarby nie siadaj w pierwszym rzędzie na jej wykładach!).

Computational Learning

Jednym z być może kilku pozytywnych efektów ubocznych pękniecia "internetowego balonu" na początku XXI wieku był nadmiar przepustowości. Firmy telekomunikacyjne, wydawszy ogromne sumy pieniędzy na budowę sieci światłowodowych, w oczekiwaniu pokaźnych zysków z przenoszenia wielkej ilości bitów skomercjalizowanego internetu, okazały się być posiadaczami wielu mil połączeń światłowodowych, których nikt nie potrzebował. Wyzute z gotówki firmy poczęły sprzedawać te łącza, odzyskując zaledwie kilka centów za każdego dolara wydanego na ich położenie. To właśnie dzięki temu University of Michigan był w stanie zakupić kilka częstotliwości (lambdy) do wyłącznego użytku w już położonym systemie światłowodowym Michigan Lambda Rail. Jeszcze kilka lat temu zakup ten byłby zupełnie poza zasięgiem jego możliwości finansowych. Połączenie sieciowe o przepustowości 10 gigabajtów, które te lambdy umożliwiają, otworzy nowe możliwości wizualizacji, zaawansowanych wideokonferencji oraz badań naukowych. Aczkolwiek, zważywszy na nienasycony apetyt naukowców na pojemność pamięci komputerów, ich moc obliczeniową czy też przepustowość sieci, prawdopodobnie niewiele czasu upłynie, zanim i te nowe zasoby zostaną wyczerpane.

Powyższy przykład ilustruje, w jakim stopniu komputeryzacja przeniknęła naukę. Żyjemy teraz w wieku nauki "skomputeryzowanej". Jest to w znacznej mierze wynikiem poważnego przesunięcia w paradygmacie nauki: w przeszłości to teoria i eksperyment dominowały w nauce - dziś w wielu dyscyplinach są one niewystarczające, a czasem wręcz niemożliwe (jak można by przeprowadzić eksperyment dotyczący zmian klimatycznych?). Tak więc nowoczesna nauka, aby posuwać się do przodu, musiała dodać symulację i modelowanie do swojego zestawu narzędzi - jest to jeden z powodów, dlaczego wspomaganie komputerowe zaczęło odgrywać tak znaczącą rolę.

Co to oznacza dla edukacji? Czy wkraczamy w erę "nauczania skomputeryzowanego", cokolwiek by to miało znaczyć? Nie będzie przesadnym stwierdzenie, że już w nią wkroczyliśmy. I nie jest to tylko kwestia powszechnego i różnorodnego wykorzystania komputerów na kampusach: sieci bezprzewodowych, bibliotek cyfrowych, LMS-ów, elektronicznych konspektów itp. Można by się spierać, że jest to zaledwie infrastruktura, która sama z siebie nie zmienia nauczania. Argument ten jest nader istotny - z pewnością znacznie ważniejsze jest to, czego dokonuje się za pomocą tej infrastruktury. Niemniej jednak nie ma chyba wątpliwości, że żyjemy w świecie nasyconym informacją i że ta infrastruktura odegrała istotną rolę w wypełnieniu jednego z paraliżujących braków z przeszłości - właśnie braku informacji. Nauczyciele akademiccy nie są już jedyną czy bodaj najważniejszą "bramą do wiedzy" dla studentów. W rzeczywistości niektórzy studenci przychodzący na uczelnię mają w niektórych sferach większą wiedzę niż ich profesorowie. Zjawisko takie daje się często zauważyć np. w obszarze technologii komputerowych - wprowadzając "interesujące zakłócenie" w tradycyjnych stosunkach student-profesor. Różnie można na nie reagować. Jednym ze sposobów jest udawanie, że nic się nie zmieniło, że profesor wciąż jest "mędrcem na podium". O wiele bardziej inteligentnym, choć też i trudniejszym sposobem, jest wytworzenie formy partnerstwa pomiędzy studentami a nauczycielem, w ramach którego ten ostatni przyznaje, że może się czegoś od studentów nauczyć. Pewne narzędzia, tak jak wspomniane w poprzednim paragrafie blogi, mogą być niezmiernie przydatne w pozyskiwaniu wiedzy od studentów.

Jest też i kwestia oczekiwań. Studenci, którzy wzrastali otoczeni wszechobecną technologią informacyjną - zarówno w ich prywatnym życiu, jak i we wcześniejszych etapach ich doświadczenia edukacyjnego - mają podobne oczekiwania w stosunku do instytucji szkolnictwa wyższego. Spodziewają się więc dostępu do katalogów bibliotecznych za pośrednictwem swoich wielofunkcyjnych telefonów, możliwości pobierania tematów prac domowych poprzez odpowiednie "punkty dostępu" bezpośrednio z rozkładu zajęć publikowanego online, możliwości sprawdzenia na WWW, czy któraś z pralek w akademiku właśnie się zwolniła. Część z tych oczekiwań to oczywiście kwestia wygody, lecz nawet jeśli pozwoli to studentom jedynie oszczędzić trochę czasu, który będą mogli (przypuszczalnie) poświęcić na naukę, to samo w sobie jest już osiągnięciem.

Najważniejsze wszakże jest umożliwienie studentom dostępu do najnowszych badań naukowych. Zaawansowane wizualizacje i symulacje, dostepne dzięki superkomputerom i klastrom, wspomagają zrozumienie nauki i zainteresowanie nią. Szybka sieć i "wspólne" laboratoria naukowe, których funkcjonowanie ta sieć umożliwia, pozwalają studentom nie tylko obserwować naukę bezpośrednio w momencie jej "tworzenia" i zadawać pytania bezpośrednio zaangażowanym w nią naukowcom, ale również przeprowadzać własne eksperymenty z wykorzystaniem skomplikowanych instrumentów badawczych, takich jak roboty głębinowe czy teleskopy na dużych wysokościach, czyniąc to jednak na odległość i bez narażania się na niebezpieczeństwa. Trudno sobie wyobrazić sposób uczenia się, który byłby bardziej "zanurzony" w rzeczywistą naukę.

Distributed Learning

Bardzo bliskie computational learning jest pojęcie distributed learning, w języku polskim najczęściej tłumaczone jako "nauczanie rozproszone". Związek między tymi dwoma jest zarówno związkiem zależności (to drugie nie byłoby możliwe bez tego pierwszego), jak i związkiem przyczynowym (pierwsze prowadzi w sposób naturalny do drugiego). Jest to zjawisko o dużym zasięgu, niezbyt jeszcze dobrze zrozumiane, którego wpływ na edukację będzie prawdopodobnie poważny. Pierwsze słowo tego terminu obejmuje rozproszenie w sensie geograficznym, znajdujące odzwierciedlenie w tym, co jest znane jako kształcenie na odległość, ale bynajmniej się do tego nie ogranicza. Termin ten stara się bowiem uchwycić w dwóch słowach skomplikowaną rzeczywistość edukacji, u której podstaw nie leży już centralna polaryzacja studenci-profesorowie, a która staje się wielokierunkowa i rozczłonkowana, na dodatek na bezprecedensową skalę.

Wiadomo było od dawna, że uczniowie preferują różne style uczenia się, tak więc nauczyciele byli przygotowywani do wykorzystywania, z lepszym lub gorszym skutkiem, wielu metod nauczania odpowiednich dla tychże stylów, w celu zaangażowania jak największej liczby uczących się. Wszechobecność i siła oddziaływania komputerów czyni to zadanie łatwiejszym niż kiedykolwiek. Studenci, którzy nauczyliby się niewiele słuchając długiego wykładu przy akompaniamencie skrzypienia kredy na tablicy, mają obecnie dostęp do gier i symulacji "przekazujących" wiedzę w formie znacznie bardziej dla nich przystępnej. Nie jest to, jak twierdzą niektórzy krytycy, kwestia uczynienia edukacji bardziej "rozrywkową", ani też próba (daremna) usunięcia z niej wszelkiego trudu - przynajmniej nie wyłącznie. W wielu wypadkach jest to autentyczny i udany wysiłek, mający na celu dotarcie do możliwie wielu uczniów, zwłaszcza tych zagrożonych "pozostaniem daleko w tyle". Chodzi również o to, iż zmieniające się społeczeństwo domaga się nowych umiejętności od pracowników, sprawiając, że potrzebne są nowe, bardziej efektywne metody kształtowania tych umiejętności.

To zróżnicowanie metod jest zaledwie jednym z objawów tego ważnego trendu, jakim jest distributed learning, innym jest rozproszenie przestrzenne lub geograficzne. Ale podczas gdy kształcenie na odległość wciąż walczy o zaakceptowanie, czasowa "dystrybucja" edukacji - jej rozłożenie w czasie - jest siłą napędową największych zmian na kampusach uniwersyteckich. Po pierwsze, to rozpoznanie faktu, że edukacja dawno przestała być procesem ograniczonym czasowo, w większości mającym miejsce pomiędzy 6. a 24. rokiem życia, nabierając charakteru działań nieprzerwanych i ustawicznych, rozciągniętych poza wiek emerytalny. To, jak zapewnić efektywną edukację osobom, które nie biorą pod uwagę zamieszkania w akademiku lub porzucenia swoich karier dla otrzymania tytułu magistra, pozostaje ciągle pytaniem otwartym. Próba odpowiedzi na nie może wymagać znalezienia naprawdę dobrego sposobu nauczania na odległość.

Po drugie, nawet "stacjonarni" studenci, już na kampusie, domagają się edukacji dostarczanej "na żądanie", dostępnej o każdej porze. Rosnąca popularność wykładów typu podcast jest tego wystarczającym dowodem. Oczywiście, nagrywanie wykładów i udostępnianie ich do odtworzenia nie jest niczym nowym - w przeszłości używano w tym celu kaset wideo, CD ROM-ów oraz transmisji strumieniowej. Jednakże metody te wymagały otrzymania nośnika z nagraniem i/lub dostępu do odtwarzacza (wideo lub CD), który rzadko miało się przy sobie, bądź posiadania dobrego połączenia z internetem. Dzięki rozwiązaniom typu podcast studenci mogą ściągnąć plik do popularnego iPoda lub podobnego urządzenia i nosić go ze sobą, odtwarzając gdziekolwiek i kiedykowiek: podczas przerwy między zajęciami, ćwiczeń gimnastycznych, prania czy prowadzenia samochodu.

Wygoda jest niewątpliwie istotnym powodem popularności podcastów wśród studentów, ale są pewne dowody wskazujące, że chodzi też o coś więcej. Na przykład można by się obawiać, że stopień obecności studentów na wykładach dramatycznie się obniży (po co siedzieć w audytorium słuchając wykładu, który będzie można sobie ściągnąć kilka godzin później?). Tak się jednak nie dzieje, co sugeruje, że studenci używają tych nagrań jako czegoś innego niż substytutu wykładów na żywo. Jedno z zastosowań, podane przez samych studentów, to jako materiał powtórkowy przed egzaminem. Zamiast robienia obszernych notatek podczas wykładu (i utraty części informacji na skutek niepodzielności uwagi), studenci po prostu przesłuchują nagranie. Innym potwierdzonym użyciem jest uzyskanie lepszego zrozumienia wykładu. Czasem słuchanie go więcej niż raz pozwala odkryć słowa lub znaczenia, które uszły uwadze za pierwszym razem, prowadząc do efektu "aha!". Stanie się to jeszcze bardziej prawdziwe, gdy podcasty wideo zastąpią dominujące obecnie podcasty audio i studenci będą mogli nie tylko słyszeć głos wykładowcy, ale również oglądać prezentowane materiały w czasie zajęć.

Bezpieczeństwo

Był czas, kiedy za większością internetowych "psot" stały młode osoby płci męskiej poszukujące sposobu wykazania się swoimi umiejętnościami technicznymi i zdobycia prawa do przechwałek w społeczności osobników o podobnych aspiracjach. W tym okresie szkolnictwo wyższe rzadko było celem ataków, po części z powodu jego otwartości - niewielką wszak chwałę zdobywa się poprzez włamanie do sieci, która i tak już jest dość otwarta. Dziś, kiedy włamania stały się źródłem poważnych zysków i przyciągnęły uwagę świata przestępczego, sprawy zmieniły się diametralnie. Kiedy (według danych FBI) świeżo skradziona tożsamość może być warta "na ulicy" 2000 dolarów, nie ma celów "bezwartościowych" - masowa kradzież osobistych informacji dotyczących 137 tysięcy osób w Ohio University, ujawniona w maju 2006 roku, uczyniła ten fakt boleśnie oczywistym.

Stopień świadomości co do znaczenia i wagi właściwego zabezpieczenia komputerów bardzo wzrósł wśród uniwersyteckich CIO. Niemniej jednak jest to trudne wyzwanie, wymagające ostrożnego zbalansowania potrzeb bezpieczeństwa i prywatności z pozornie przeciwstawną kwestią swobodnego dostępu i otwartości systemów komputerowych. Modele bezpieczeństwa wypracowane dla biznesu nie sprawdzają się zbyt dobrze w szkolnictwie wyższym. Częściowo jest to wynikiem mniejszej odporności środowiska biznesowego na katastrofy: kilka dni, podczas których klienci nie mogą dokonać zakupu, może wystarczyć do postawienia firmy na progu bankructwa, podczas gdy uniwersytet powinien być w stanie znieść dłuższe okresy zakłóceń bez poważnych negatywnych reperkusji. Znacznie bardziej istotne jest jednak to, że uniwersytet nie może funkcjonować dobrze jako "system zamknięty". Jest pewien próg, poza którym większe bezpieczeństwo zaczyna wpływać bezpośrednio na wypełnianie misji uniwersytetu i utrudniać wprowadzanie innowacji. Zjawisko to wymaga wypracowania pewnej równowagi, która, choć trudna, musi zostać zachowana. Oznacza to, iż Główni Informatycy (CIOs) w uniwersytetach muszą zrozumieć, że zawsze będzie pewien stopień ryzyka, z którym po prostu trzeba nauczyć się żyć.

Odpowiedzialność finansowa

Władze uniwersytetów, a także społeczeństwo, mogą się czuć chwilowo zafrapowane oświadczeniem takiego czy innego profesora, który będąc chyba bliskim obłędu wywołuje burzę mediów, utrzymując, że ludzie, którzy zginęli na skutek zawalenia się Twin Towers to mali Adolfowie Eichmannowie8, lub że 11 września był wynikiem konspiracji rządu USA9. Jednak prędzej czy później będą musieli zwrócić swoją uwagę z powrotem na pytania, takie jak: W jaki sposób wszystkie te pieniądze wydawane na IT pomagają uniwersytetowi spełniać swoja misję? lub też Czy zastosowanie IT wywołuje istotne zmiany? Pytania tego typu są obecnie zadawane częściej i bardziej natarczywie niż kiedykolwiek. Jest to po części wynikem głębokich cięć w dotacjach otrzymywanych przez uniwersytety publiczne od rządów stanowych, jak również wysychania niektórych źródeł finansowania ze strony korporacji. W obu przypadkach jest to konsekwencja recesji, która pojawiła się na początku obecnego tysiąclecia. Zmniejszone zasoby finansowe pociągają za sobą, jak można się spodziewać, głośniejsze żądania związane z potrzebą rozliczania się z otrzymanych środków. wszystko wskazuje na to, iż znaczący udział kosztów IT w budżetach uniwersyteckich będzie dalej rósł.

Zjawisko to jest cokolwiek nowe i szokujące dla amerykańskich uniwersytetów, które przyzwyczajone były do pozycji w społeczeństwie niewiele różniącej się od tej, jaką cieszyły się feudalne ksiąstewka w średniowiecznej Europie. W dodatku sama idea "brania pod lupę" wydatków na IT, które zaledwie kilka lat temu uznawane były za niekwestionowaną konieczność, wydawać się musi niektórym niemal bluźniercza. Zawsze przyjmowano za pewnik, że w szkolnictwie wyższym inwestowanie w technologię informacyjną rzadko, jeśli w ogóle, przynosi oszczędności, a już na pewno nie zmniejszenie wydatków na technologię informacyjną. Wprost przeciwnie: pomimo otrzymywania coraz więcej mocy obliczeniowej za dolara, zgodnie z Prawem Moore'a, wszystko wskazuje na to, iż znaczący udział kosztów IT w budżetach uniwersyteckich będzie dalej rósł. Wszelkie oszczędności uzyskiwane dzięki wyższej produktywności czy upowszechnieniu są natychmiast pochłaniane przez żądania zwiększenia przepustowości, bardziej pojemnych twardych dysków, większej liczby węzłów w klastrze obliczeniowym. Jednocześnie, pomimo tego że amerykańskie uniwersytety nie są postrzegane w ten sam sposób co przynoszące zysk przedsięwzięcia biznesowe, nie są one bynajmniej zwolnione od fiskalnej odpowiedzialności, ani też chronione przed żądaniami obcięcia kosztów. Pytania o to, czy te pieniądze są właściwie wydawane, nie sposób unikać w nieskończoność.

Niestety, jeśli chodzi o edukację, uczciwą odpowiedzią na to pytanie jest odpowiedź nie wiadomo. Może się to wydawać zaskakujące, ale z różnorakich badań prowadzonych w murach uczelni wciąż nie wynika i brak jest konkretnych dowodów na to, że technologia na kampusie ma pozytywny wpływ na edukację. Szukanie tych dowodów jest trudne i, owszem, kosztowne, szczególnie, że nie bardzo wiadomo, gdzie ich szukać10. Z pewnością nie jest to niemożliwe, ale wystarczająco trudne, aby dokonano więcej niż znikomego postępu jak do tej pory.

A przy tym: technologia to narzędzie - to że jest ono większe lub o większej mocy samo z siebie niczego nie zmienia, poza kalkulacjami budżetowymi. Po to aby efektywnie wykorzystać technologię w edukacji, inne elementy muszą się zmienić, na przykład modele ekonomiczne i systemy nagradzania nauczycieli. To drugie jest dość oczywiste - mówiono i pisano o tym ad nauseam: wprowadzenie technologii do klasy oznacza na ogół więcej pracy dla instruktora, a mimo to nie jest to brane pod uwagę przy ustalaniu wynagrodzenia lub statusu nauczycieli (to się powoli zmienia.) Kwestia modeli ekonomicznych jest bardziej skomplikowana i wychodzi poza temat tego artykułu, ale warto przyjrzeć się choć jednemu przykładowi kreatywnego myślenia w tym względzie.

University of Florida (UF) opracował udany program online oferujący certyfikat i magisterium w czterech dziedzinach kryminalistyki. Program ten wywołał duże zainteresowanie zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za granicą, skłaniając UF do nawiązania partnerstwa z uniwersytetami w Szkocji i Kanadzie w ramach Global Forensic Education11. Zainteresowanie to naturalnie nie było ograniczone do krajów wysoko rozwiniętych, które mogły zaakceptować czesne na poziomie UF - kraje rozwijające się, takie jak Brazylia, były również bardzo zainteresowane udostępnieniem tego programu swoim specjalistom z dziedziny kryminologii i medycyny sądowej. UF postanowiło pójść śladem... znanego giganta fast-food i dokonać międzynarodowej ekspansji za pomocą modelu franszyzowego: zespół z UF pomaga uniwersytetowi zbudować lokalizowaną kopię programu Forensic Science (wraz z tłumaczeniem wszystkich materiałów na język danego kraju - w przypadku Brazylii jest to portugalski) i pobierać czesne w wysokości adekwatnej do lokalnych warunków, dzieląc zarobki pomiędzy obie uczelnie (program udostępniany jest na serwerach UF na zasadzie hostingu). Na przekór powszechnemu mniemaniu, że inicjatywy zdalnego nauczania są bardziej skłonne pochłaniać niż zarabiać pieniądze, ten program przynosi UF spory dochód. Plany utworzenia podobnego programu z dziennikarstwa są już w trakcie realizacji.

Niemniej jednak pozostaje faktem, że od uniwersyteckich CIO oczekuje się dokonania rzeczy zgoła niemożliwej: wprowadzania innowacji przy funduszach, które ledwo wystarczają, by pokryć bieżące operacje. Pocieszające jest wszakże to, że przynajmniej w odniesieniu do edukacji wydaje się, iż posiadamy wystarczającą infrastrukturę i zaplecze komputerowe dla podtrzymania wielu innowacji, tak więc zadaniem jest nie budowanie więcej, ale użycie tego, co mamy mądrze i w pełni. Co nie znaczy bynajmniej, że to łatwe zadanie.

Uwagi końcowe

Trudno jest przewidywać, zwłaszcza przyszłość - jak dowcipnie zauważył duński fizyk Niels Bohr. Prawdziwość tego stwierdzenia wynika po części z tego, że przyszłość nigdy nie była liniową ekstrapolacją teraźniejszości - a teraz jest nią jeszcze mniej niż kiedykolwiek. Ile osób byłoby w stanie przewidzieć dziesięć lat temu fenomen Google'a czy eksplozję blogowania? A mimo to musimy planować i próbować przygotować się za pomocą roztropnego odgadywania, czerpiąc z tego, co wiemy w danej chwili. I choć nie zapobiega to nieoczekiwanemu, przynajmniej zmusza nas do przyjęcia postawy oczekiwania zmian, elastyczności - to samo w sobie może być ogromnie pomocne, a wydaje się być w niedoborze w placówkach szkolnictwa wyższego.

Oczywiście, wyobrażanie sobie następnych dwóch czy trzech lat niekoniecznie jest zajęciem płonnym. Dają się zauważyć pewne trendy i naciski - jak te opisane powyżej - które prawdopodobnie będą oddziaływać przez jakiś czas. Są założenia, do których można się odwoływać bez obaw. I choć mogą one nie mieć zastosowania na dłuższą metę, nie zostaną unieważnione z dnia na dzień. Jednym z takich założeń jest to, że w niedalekiej przyszłości większość mieszkańców świata będzie miała dostęp do technologii komputerowych za pośrednictwem telefonów. Czy wpłynie to na nasze myślenie o nauczaniu rozproszonym? Powinno. Przynajmniej na MIT prowadzone są już na zasadzie "wdrożenia pewnego pomysłu" eksperymenty dostarczania materiałów dydaktycznych poprzez urządzenia, takie jak Sprint Vision, które są skrzyżowaniem telefonu z PDA.

Podcasting audio i wideo może się wprawdzie okazać krótkotrwałą modą, ale to nie oznacza zaniku zapotrzebowania na mobilność. Studenci mogą przestawić sie z iPod'ów na inne "pody" lub kompletnie nowe urządzenia, ale odkrywszy wygodę i wartość wykładów, które mogą być "noszone w kieszeni" i wysłuchiwane gdziekolwiek, zapewne będą się domagać więcej, a nie mniej udogodnień tego typu. Będą też oczekiwać różnorodnych kanałów przekazu wiedzy (obok tych tradycyjnych), takich jak gry, symulacje, WWW, rzeczywistość wirtualna, a także inne, które dopiero pojawią się wraz z rozwojem technologii. Wreszcie, można oczekiwać, że coraz częściej zechcą oni być współtwórcami swojego doświadczenia edukacyjnego, a nie tylko biernymi konsumentami. Bliżej już niż dalej do momentu, w którym sprostanie tym oczekiwaniom będzie w odniesieniu do instytucji szkolnictwa wyższego wymogiem koniecznym do spełnienia, a nie kwestią ich "dobrej woli".

Tym, co może pomóc uniwersytetom w adaptacji do zmian - jeśli zdecydują się z tej możliwości skorzystać - to ich otwartość. Nie można zaprzeczyć, iż niezależnie od tego jak pogmatwane są jego podstawy ideologiczne12, entuzjastyczny stosunek amerykańskiego środowiska akademickiego wobec wszystkiego co "otwarte" - open source, open courseware, open standards itd. - wydaje się być szczery i istotny, a także zakorzeniony w subkulturze tegoż środowiska13. Uniwersyteccy CIO w tym kraju nie ukrywają się za zasłoną "zastrzeżonych informacji" czy "tajemnicy służbowej", ale chętnie dzielą się z kolegami problemami, z którymi się borykali oraz wypracowanymi rozwiązaniami. Ta gotowość do dzielenia się jest atutem, którego wartość trudno przecenić. W połączeniu z otwartością na zmiany może okazać się niezmiernie pomocna w skutecznym pokonaniu wąskiego przesmyku pomiędzy potrzebą innowacji a rachunkiem ekonomicznym w szkolnictwie wyższym.

Informacje o autorach

zobacz podgląd
VLAD WIELBUT
Autor pełni funkcję Associate Director IT w University of Michigan School of Information. Wcześniej pracował kilka lat jako konsultant ds technologicznych w Alliance for Community Technology, gdzie był odpowiedzialny m.in. za badania i promocję innowacyjnych możliwości używania internetu i powiązanych technologii. Więcej informacji o autorze znajduje się na stronie http://www.wielbut.net/.

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy do tego artykułu.

dodaj komentarz dodaj komentarz

Przypisy

1 Chief Information Officer (CIO) - osoba odpowiedzialna za IT na szczeblu uczelni lub przedsiębiorstwa.

2 Określenie to w języku polskim nie ma swojego odpowiednika, a odnosi się do swoistego "zanurzenia" się ucznia w sytuacji ze świata rzeczywistego lub wirtualnego.

3 www.activeworlds.co....

4 www.activeworlds.co....

5 www.sakaiproject.or....

6 W języku polskim brak jest odpowiedniej nazwy, najczęściej zwrot ten stosuje się w znaczeniu tworzenia społeczności sieciowych.

7 Także i to określenie nie ma w języku polskim swojego odpowiednika. W niniejszym artykule użyto je w znaczeniu "nauczanie skomputeryzowane"

8 Ward Churchill, wówczas jeszcze na University of Colorado.

9 Kevin Barrett, University of Wisconsin.

10 Czy należałoby porównać studentów, którzy uczą się wykorzystując technologię z tymi, którzy uczą się bez niej? I co właściwie mierzyć? - czy ci pierwsi zachowali wiedzę zdobytą na kursie dłużej niż ci drudzy? czy radzili sobie lepiej na kolejnych kursach?

11 www.globalforensic....

12 Czy podobieństwo pomiędzy filozofią open source a komunistycznym ideałem społeczeństwa, w którym każdy daje z siebie to, na co go stać, biorąc w zamian to, co mu jest potrzebne (od każdego według jego możliwości, każdemu według potrzeb), jest powierzchowne i bez znaczenia, czy też jest właśnie powodem, który sprawia, że dla zdecydowanie lewicującej większości środowiska akademickiego w Ameryce idea open source wydaje się być tak bardzo atrakcyjna?