AAA

Quo vadis I-edukacjo?

R. Robert Gajewski

Felieton

Wprowadzenie

Coraz częściej słychać głosy mówiące o kryzysie polskiej edukacji. I nie chodzi tu bynajmniej jedynie o sprawy polityczne czy też ideologiczne, ale o wyzwania, jakie stawia systemowi edukacji współczesna cywilizacja. Zatrważające były ostatnie informacje dotyczące testów szóstoklasistów - potrafili oni (jeszcze?) czytać ze zrozumieniem, ale nie umieli już rozwiązywać zadań matematycznych z treścią. Jest prawdopodobnie bardzo wiele przyczyn tego stanu. Jedną z nich jest zmieniająca się rola nauczycieli i towarzysząca temu niezmienność postaw kadry pedagogicznej. Rodzi to niebezpieczną sytuację w edukacji. Być może jest to ryzykowna teza, ale warto ją postawić. W XXI wieku nauczyciele stracili bezpowrotnie swój monopol jako jedyne źródło informacji. W czasach PRL-u normą edukacyjną w szkołach było dyktowanie tego, czego uczeń miał się nauczyć. To dyktowanie mogło być do pewnego stopnia usprawiedliwione monopolem państwa na podręczniki - nauczyciel i pochodzące od niego informacje były naturalną alternatywą dla często nudnych i kłamliwych oficjalnych podręczników. Po roku 1989, wobec pojawienia się wielości alternatywnych podręczników okazało się, że nauczyciele nie są jedynymi źródłami informacji. Jeszcze większego spustoszenia w klasycznym szkolnym systemie kredy i tablicy dokonał internet, który jest dziś dla wielu osób podstawowym źródłem informacji. Tak więc jeśli dziś nauczyciel uważa, że może stanowić dla uczących się jedyne źródło informacji, to stawia się w ten sposób na z góry straconej pozycji.

Wiedza, zgodnie z artykułem z Wikipedii, choć jest to termin bardzo powszechnie używany, nie ma jeszcze ogólnie uznanej definicji. Nowa Encyklopedia Powszechna definiuje wiedzę jako ogół wiarygodnych informacji o rzeczywistości wraz z umiejętnością ich wykorzystywania. Informacja zaś, według Wikipedii, to w ujęciu infologicznym treść komunikatu przekazywanego za pomocą różnych danych (tekst, dźwięk, grafika). Edukacja w starym belferskim stylu to czyste przekazywanie informacji. Do tego sprowadza się nudny wykład na uczelni lub też kiepska lekcja w szkole i tego typu edukacja nie odpowiada na potrzeby współczesnego społeczeństwa, bo dziś informację można znaleźć wszędzie! Patrząc na informację z punktu widzenia nauk ścisłych i technicznych oraz ekonomicznych, można powiedzieć, że jest ona kategorią obiektywną, gdyż jest to pewna własność obiektów, którą można mierzyć. Podobnie obiektywne są informacje historyczne (data wydarzenia) czy też geograficzne (długość rzeki). Wiedza jest już kategorią subiektywną, spersonifikowaną. Mówimy o wiedzy konkretnej osoby bądź też grupy osób. Artykuł w Wikipedii jest informacją, która stanowi obraz wiedzy jej autora (autorów). Można więc powiedzieć potocznie, że wiedza to przyswojona i zrozumiana informacja, która następnie może zostać wykorzystana.

Krytycy internetu, poniekąd słusznie, twierdzą, że panuje w nim bałagan i chaos oraz że informacja jest nieuporządkowana, a często nawet wręcz błędna. Jest w tym wiele prawdy, ale czy wszystkie podręczniki mimo recenzji są doskonałe? Często można usłyszeć, że skoro w internecie znajdują się jedynie nieuporządkowane informacje, to rolą wykładu czy też lekcji jest ich porządkowanie - utożsamiane z przekazem wiedzy. Czy wiedza to rzeczywiście jedynie uporządkowana informacja? Patrząc na pierwszą cześć definicji wiedzy, można odpowiedzieć na to pytanie twierdząco - wiedza to bowiem zgodnie z definicją ogół wiarygodnych informacji. Wyszukiwanie, gromadzenie, weryfikacja i przechowywanie to podstawowe etapy przetwarzania informacji. Ale wiedza to nie tylko uporządkowane i wiarygodne informacje, wiedza to także, a może przede wszystkim, umiejętność wykorzystywania informacji.

Czy zadaniem edukacji powinno być jedynie przekazywanie uczniom wiarygodnych informacji? Odpowiedź jest jedna - nie, bo takie informacje mogą oni pozyskać choćby z internetu. Prawdziwym celem edukacji jest budowanie wiedzy uczniów i studentów, rozumianej jako ogół wiarygodnych informacji o rzeczywistości wraz z umiejętnością ich wykorzystywania.

W tym miejscu wypada kolejny raz przypomnieć fundamentalną różnicę pomiędzy nauczaniem a uczeniem się. Problem ten jest ciągle aktualny, bo e-learning jest nadal polonizowany jako e-nauczanie, a można przecież używać terminu e-edukacja bądź I-edukacja. Czy w 2007 roku jest jeszcze miejsce na nauczanie? Do pewnego stopnia tak, ale najwyższy czas zająć się tym, co jest najważniejsze w edukacji - pomocą w uczeniu się! Dziś warto i trzeba nauczać chyba tylko jednego - jak uczyć się samodzielnie. Stare powiedzenie mówi, że ludzie dzielą się na dwie kategorie - samouków i nieuków. Jest w tym wiele prawdy, ale aby zmniejszyć liczbę nieuków, trzeba ludzi nauczyć, jak się uczyć samodzielnie. Nauczyć i - co jeszcze trudniejsze - zachęcić do dalszego uczenia się. Przed edukatorami stoi więc dziś nowe wyzwanie - rola opiekuna, mentora, pomocnika, tutora. Czy są oni gotowi do podjęcia nowych wyzwań?

I-edukacja niesie ze sobą te same problemy, które można dostrzec w klasycznej edukacji. I-edukacja nie jest bowiem żadną nową wartością samą w sobie. I-edukacja to po prostu edukacja wspierana technologiami teleinformacyjnymi, tak jak bankowość internetowa to ta sama bankowość, ale realizowana z wykorzystaniem sieci. Tak jak istnieje zła edukacja klasyczna istnieje też zła I-edukacja. Tak jak nie jest dobrą edukacją klasyczny wykład bez możliwości zadawania pytań, po którym profesor opuszcza w pośpiechu salę, tak nie są dobrym przykładem I-edukacji materiały bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu z opiekunem. Nawet najbardziej wyrafinowane materiały edukacyjne w postaci multimedialnej są bowiem jedynie lepszą wersją drukowanej książki.

Coraz bardziej istotny staje się problem jakości kształcenia. Pytanie, czy I-edukacja jest lepsza lub gorsza od klasycznej edukacji, jest źle postawione. Istnieje jedynie ogólna kwestia jakości edukacji. Obojętne jest to, czy zły merytorycznie jest wykład w sali, czy też wykład opublikowany w sieci w postaci transmisji strumieniowej. Tym samym problemem jest zawiłe i mało przejrzyste prezentowanie myśli - również na sali i w sieci. To, czy wykładowca lub opiekun nie jest dostępny na konsultacjach w swoim pokoju lub na Skype nie zmienia istoty zagadnienia.

Rozwój I-edukacji w Polsce napotyka podobne trudności jak rozwój samego internetu. Historia ta ma swój początek 17 sierpnia 1991 roku, gdy nastąpiło pierwsze połączenie Polski z internetem. Kwestie techniczne, które i tak pozostawiają wiele do życzenia, to tylko jedna strona medalu. Polska w drodze do społeczeństwa informacyjnego stoi w miejscu i, co więcej, stoi na początku tej drogi. Kiedy sukcesem ogłaszanym przez media jest wdrożenie systemu, który powiadamia obywatela za pomocą SMS-a o załatwieniu jego sprawy, opadają ręce. Już pięć lat temu w USA każdy mógł śledzić w internecie trasę swojej przesyłki pocztowej! A okazuje się przecież, że budowa społeczeństwa informacyjnego nie jest niemożliwa nawet w krajach byłego bloku wschodniego, co świetnie udowadnia codziennie Estonia, gdzie dawno wprowadzono podpis elektroniczny i nawet głosowania odbywają się przez sieć.

W przypadku I-edukacji trudno jest podać jednoznaczną datę jej narodzin - przyjęło się, że jest to połowa lat 80. W Polsce pierwsze próby wykorzystania internetu w edukacji sięgają połowy lat 90. Pomimo upływu lat I-edukacja nie znalazła jednak ciągle właściwego miejsca w systemie edukacyjnym. Prawo o szkolnictwie wyższym, uchwalone 27 lipca 2005 roku, "milczy" na ten temat, co oczywiście hamuje naturalny rozwój I-edukacji. Nauczyciele akademiccy zobowiązani są do realizacji obowiązków dydaktycznych, naukowych i organizacyjnych. Można próbować mierzyć realizację obowiązków naukowych liczbą publikacji - artykułów i referatów - przykładając do nich odpowiednie wagi, zależnie od rangi czasopisma bądź konferencji. Jak jednak mierzyć realizację obowiązków dydaktycznych jedynie godzinami dydaktycznymi? Swoją drogą ten kluczowy termin "godziny dydaktyczne", pojawiający się w Prawie niemal dwadzieścia razy, nie jest nigdzie zdefiniowany - można jedynie przypuszczać, że chodzi tu o klasyczne godziny zajęć w salach. Zgodnie Prawem zajęcia dydaktyczne na studiach mogą być prowadzone także z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość. Niestety, termin kształcenie na odległość, użyty w ustawie dwukrotnie, także nie został zdefiniowany. Tak więc szkolnictwo wyższe nadal pozostaje domeną tak zwanego pensum, które odpowiada rocznemu wymiarowi godzin dydaktycznych prowadzonych w salach.

I-edukacja w warstwie teoretycznej jest przedmiotem prac badawczych informatyków - twórców narzędzi informatycznych - oraz pedagogów. Intensywny rozwój I-edukacji zapewniają jednak przede wszystkim jej użytkownicy - edukatorzy, twórcy zawartości merytorycznej i opiekunowie pomagający uczyć się. Narzędzia teleinformatyczne, w które jest "wyposażona" I-edukacja, pozwalają na wykorzystanie w zasadzie każdej formy zajęć znanej z "klasycznej" edukacji. W I-edukacji na szczególną uwagę zasługują dwa podejścia: instructional design, którego to terminu raczej nie należy tłumaczyć jako "programowanie instrukcji" oraz social-constructivist pedagogy - pedagogika konstrukcjonizmu społecznego, której świetnym przykładem wykorzystania jest platforma Moodle. Warto także wykorzystywać wiedzę o różnych stylach uczenia się, co pozwala na indywidualizację i personifikację edukacji.

Chociaż większość problemów natury technicznej i informatycznej, a także metodologicznej i pedagogicznej została już pomyślnie rozwiązana, I-edukacja rodzi dodatkowe wyzwania i pokazuje pewne kwestie w krzywym zwierciadle. To jak wyglądają lekcje i zajęcia oraz co się dzieje za drzwiami klas i sal wykładowych, jest często publiczną tajemnicą, którą ujawniają dopiero wyniki obiektywnych testów i egzaminów. W internecie, niestety, widać wszystko jak na dłoni. Coraz częściej jednak widać, że nic nie widać, bowiem coraz powszechniejsza jest tendencja do nieudostępniania publicznego portali edukacyjnych. A może jest w tym działaniu pewna metoda, przypominająca do złudzenia zamiatanie pod dywan? Problem jednak nie ginie, gdy się go schowa!

Zarówno w edukacji, jak i I-edukacji istotne są dwa elementy: treść w postaci materiałów (e-Kontent) i dialog (e-Kontakt). Na pytanie, co jest ważniejsze: treść (e-Kontent) czy dialog (e-Kontakt), odpowiedź jest bardzo prosta - harmonia między nimi! Można sobie wyobrazić prosty kurs, w którym kontakt nie jest niezbędny. Przykładem może być szkolenie z zakresu obsługi konkretnego oprogramowania, do którego przygotowane są bardzo dobre materiały, choć i w tym przypadku pomoc nauczyciela bywa niezbędna. Na drugim biegunie są kursy bez przygotowanych wstępnie materiałów (co oczywiście nie oznacza braku treści, czyli tematyki), w których najważniejszy jest dialog - przykładem może być tu seminarium, gdzie materiały niejako tworzą się w czasie jego trwania. Cała rzeczywistość edukacyjna mieści się pomiędzy tymi dwoma biegunami. Proporcja treści (materiałów) i dialogu (kontaktu) jest zależna od rodzaju kursu. Tak więc I-edukacja to nie tylko materiał w sieci, choćby najbardziej wyrafinowany, tak jak nie jest edukacją wspaniały podręcznik akademicki. Kluczową bowiem kwestią w edukacji jest dialog, kontakt.

Otwarte pozostaje pytanie, skąd wziąć materiały do I-edukacji, czyli e-kontent. Nadzieją jest inicjatywa Open Content (OC). OC - przez analogię do powszechnie znanego terminu "open source" - to każdy twórczy produkt, który jest publikowany w sposób pozwalający na kopiowanie i modyfikowanie zawartej tam informacji przez każdego - zarówno pojedyncze osoby, jak i organizacje. Termin OC jest nierozłącznie związany z osobą Davida Wiley'a, który uruchomił projekt Open Content i w 1998 roku wydał pierwszą licencję OC. Wiele z idei OC zostało wykorzystanych przez Massachusetts Institute of Technology (MIT) w ich projekcie Open Courseware. Został on ogłoszony w 2001 roku. Jego celem było umieszczenie w internecie do końca 2007 roku wszystkich materiałów edukacyjnych w wersji nieodpłatnej i powszechnie dostępnej. W czasie realizacji projektu okazało się, że podstawowym problemem nie była spodziewana niechęć środowisk akademickich, ale problemy logistyczne i prawne związane z prawami własności wartości intelektualnych. Do stycznia 2007 roku w sieci było dostępnych ponad 1800 kursów (przedmiotów). Nie spowodowało to jednak obniżenia pozycji MIT na rynku edukacyjnym, gdyż materiały edukacyjne mają jedynie częściowy udział w tworzeniu prawdziwej wartości kursu i studiów. Lawrence Lessig, profesor prawa w Stanford Law School, utworzył w 2001 roku Creative Commons, organizację typu non-profit. CC kontynuuje ideę Open Publication Licence i GNU Free Documentation Licence, która jest wykorzystywana choćby przez cytowaną Wikipedię. Jej celem jest rozszerzenie liczby wyników twórczej działalności człowieka, które byłyby dostępne w sieci do wspólnego wykorzystania.

Polska I-edukacja wydaje się być na rozdrożu, gdzie dodatkowo piętrzą się liczne problemy formalno-prawne. Coraz częściej można zaobserwować zamykanie uczelnianych portali edukacyjnych - dostęp do nich jest możliwy jedynie dla upoważnionych osób z kontem i hasłem. Jakie tajemnice są tam skrywane? Często są to podobne albo takie same zestawy linków i materiałów pomocniczych. Wyjątkiem wśród morza niedostępnych portali jest wazniak.mimuw.edu.pl. Zgodnie z informacją dla wykładowców i studentów: Mogą Państwo swobodnie korzystać z dostępnych tutaj materiałów podczas zajęć. Prosimy jedynie o powołanie się na nasz adres. Materiały te zostały przygotowane w ramach projektu Opracowanie programów nauczania na odległość na kierunku studiów wyższych - Informatyka. Głównymi celami projektu było opracowanie programów nauczania dla studiów informatycznych I i II stopnia oraz przygotowanie elektronicznych materiałów dydaktycznych, w tym pakietów multimedialnych do prowadzenia zajęć zdalnych. Wykonanie projektu sfinansowano ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego. Jedna jaskółka nie czyni jednak wiosny. Czy podobną drogą podążą inne kierunki studiów?

Informacja, w szczególności ta zweryfikowana i uporządkowana, powinna być powszechnie dostępna na zasadach nieodpłatnych, tak jak książki w bibliotekach w USA, gdzie każdy może wejść i skorzystać z zasobów. Jesteśmy zbyt biednym krajem i stoi przed nami zbyt wiele poważnych wyzwań, by stać nas było na tworzenie n+1 wersji pomocniczych materiałów wykładowych dotyczących tego samego, doskonale opisanego, klasycznego zagadnienia. Różny jest sposób budowania z dostępnych informacji wiedzy, czyli umiejętności jej twórczego wykorzystania. To właśnie powinno być zasadniczym celem działania instytucji edukacyjnych i jako twórczy dorobek intelektualny powinno być chronione. Bardziej bowiem niż kolejnych porcji informacji potrzeba nam pomocy w ich przyswojeniu i zrozumieniu.

Odpowiedź na pytanie, jak będzie wyglądać edukacja za dziesięć lat, jest otwarta. Z pewnością będzie ona bardziej e- oraz I-, bo w takim kierunku zmienia się świat. Czy będzie to edukacja nieodpłatnych otwartych źródeł informacji, czy też wzorem telewizyjnych sieci kablowych, stosujących system pay-per-view, będzie to edukacja w pełni komercyjna oparta na zasadzie pay-per-read, gdzie każdy dostęp do informacji będzie płatny? Zależy to w dużej mierze także od edukatorów, osób zajmujących się edukacją.

INFORMACJE O AUTORZE

R. ROBERT GAJEWSKI
Autor jest adiunktem w Zakładzie Zastosowań Informatyki w Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej. Problematyką szeroko rozumianej I-edukacji zajmuje się od ponad dziesięciu lat. Jest autorem kilkudziesięciu prac naukowych na ten temat. Jego zainteresowania naukowe obejmują zagadnienia takie jak: zarządzanie procesem kształcenia i obiektami wiedzy oraz stosowanie multimediów i metod sztucznej inteligencji w I-edukacji.